Now if we're talking body
You've got the perfect one, so put in on me
Swear it won't take you long
If you want me right, we fuck for life
On and on and on.
Po osuszeniu dłoni, wyszłam z pomieszczenia i udałam się na moje dotychczasowe miejsce. Zajmując miejsce, gestem dłoni przywołałam barmana. Po chwili przede mną pojawił się blondyn z moim drinkiem.
- Może na dziś wystarczy, mała? - zapytał stawiając szklankę na blacie.
- Proszę cię, David. Nie mów mi co mam robić, sama umiem o siebie zadbać - powiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Jak chcesz, ale wiedz, że jeśli Joe by cię zobaczył w takim stanie , zabiłby mnie - powiedział przeczesując palcami swoje prawie białe włosy i uśmiechając się do mnie.
- Doprawdy? - powiedziałam z zaciekawieniem podnosząc jedną brew.
- Nie testuj jego cierpliwości , mała - rzucił odchodząc.
- Tak, tak.
Po osuszeniu kolejnej szklanki postanowiłam udać się na parkiet. Przeważnie nigdy nie tańczę, ale skoro w zasięgu mojego wzroku nie ma nikogo mi znajomego to dlaczego nie.
Wtopiłam się w tłum i zaczęłam się poruszać w rytm muzyki. Początkowo czułam się okropnie dziwnie, ale alkohol i widok gorszych tancerzy sprawił, że się rozluźniłam i pozwoliłam się pochłonąć muzyce. Nie wiedziałam ile minęło czasu, ale czułam się wspaniale. Wreszcie jak ktoś kim marzyłam być. Jak zwykła dziewczyna. Nagle moje ciało przeszył okropny dreszcz i w jednym momencie alkohol opuścił moje ciało. Stanęłam jak wryta i spokojnie spoglądałam na ludzi wokół mnie. Czułam, że ktoś mnie obserwuje i nie jest to jakiś stary zboczeniec. Stwarzając pozory dobrej zabawy, lekko podrygując odwróciłam się. Coś jest nie tak i to bardzo. Wolnym, spokojnym krokiem ruszyłam w stronę baru. Przez chwilę nieuwagi zderzyłam się z kimś ramieniem. Dany osobnik lekko złapał mnie za rękę, dzięki czemu się nie przewróciłam. W tym samym momencie mój wzrok powędrował od dłoni, aż po twarz. Widziałam jego twarz dosłownie przez ułamek sekundy, a wydawało mi się, że gdzieś ją już widziałam. Była bardzo charakterystyczna. I ten tatuaż na dłoni. Coś mi mówił, jego też gdzieś widziałam. Oszołomiona zostałam przepchnięta przez tłum w stronę baru. Matka natura sprawiła, że znowu znalazłam się przy barze. Cóż innego mogę począć, jeśli się nie napić. Dziękuję ci mateczko za Twoją dobroduszność. Usiadłam, wiec przy barze. Tak naprawdę to nie miałam ochoty pić. Martwiłam się tym, co zobaczyłam przed chwilą. Ten tatuaż. Dziwaczny. Nie miał określonego kształtu, coś w rodzaju zygzaka lub niedbałego podpisu. Byłam coraz bliżej przypomnienia sobie do kogo pierwotnie należał ten tatuaż, ale nagle ktoś mi przerwał.
- Witaj.
- Ugh - ciężko westchnęłam nie racząc spojrzeć na mojego rozmówcę.
- Widzę, że jesteś nie w humorze - powiedział, a w jego głosie dało się wyczuć lekką kpinę. Moment. Kpina i do tego ten głos. Przewertowałam swój wewnętrzny spis osób, które znam.
- Nigdy cię nie lubiłam, Andy - rzuciłam i spojrzałam z lekkim uśmiechem w jego jasne oczy.
- Jak zawsze przyjemna.
Spojrzałam na niego. Opierał się lekko o bar. Ubrany był w swój ulubiony strój, skórzaną kurtkę, biały t-shirt, jasne jeansy i dziwaczne, ciężkie buty. Oczywiście do tego kruczoczarne włosy i firmowy złowieszczy uśmiech. Czyż on nie jest idealny?
- Dasz się zaprosić na drinka?
- Nie, ale możemy porozmawiać. Ty pij co chcesz, ja powinnam przystopować - powiedziałam poprawiając się na stołku - z piciem, do jutra.
Chłopak jedynie się zaśmiał i przywołał do siebie barmana.
- Więc Andy... - zaczęłam, mimo że nie wiedziałam o co zapytać.
- Nie ma sensu podtrzymywać rozmowy na siłę, wystarczy, że spędzimy razem ten wieczór. Nie obchodzą mnie twoje sprawy... - powiedział rozglądając się
- I mam rozumieć, że nie warto mi nawet pytać o twoje - rzuciłam z lekkim uśmiechem.
Andy zawsze wyglądał podejrzanie, taki jego urok, ale dzisiaj jego zachowanie było zbyt dziwne. Wydawał się nerwowy, stukał długimi, kościstymi palcami o blat, rozglądał się, jakby za kimś. Nie podobało mi się to. Nie pamiętam dokładnie kiedy się poznaliśmy, mam wrażenie jakbym znała go od zawsze. Mimo, że nie znałam go prawie w ogóle, nie wiedziałam o nim nic, czułam się u jego boku bardzo dobrze. Nigdy nie chciałam wiedzieć kim jest lub co robi, a zagłębianie się w jego historię nie było dla mnie konieczniścią. Nie łączyły nas jakieś bliższe, przyjacielskie relacje. Nie rozmawialiśmy przez długie godziny wywodząc się o swoich problemach i troskach. Zawsze jednak nasze drogi przecinały się, co kończyło się niekoniecznie dobrze, dla mnie.
- Szukasz kogoś? - zapytałam. Miałam już dość tego wiercenia się i niespokojnego stukania placami. Jak nigdy miałam ochotę dowiedzieć się co knuje i z kim się spotyka.
- Tak. To znaczy nie - wyprostował się, a na jego twarzy zagościł uśmiech. Upił drinka i spojrzał na mnie.
- Mieszkasz tutaj?
- Tak, od niedawna, ale tak - powiedziałam i założyłam kosmyk włosów za ucho. Zadał mi dopiero jedno pytanie, a wiedziałam już, że będzie ich więcej.
- Sama? A tak przy okazji, co u twojego ojca?
- Nie, a co do taty, czuje się wspaniale, jak nigdy dotąd. Skąd taka ciekawość, hmm?
- No wiesz, skoro się już spotkaliśmy to wypadałoby porozmawiać, nie chcę cię przymuszać, ale czuję się niekomfortowo, gdy siedzimy w ciszy - wyglądał na zmieszanego, a przez myśl przeszło mi, że mogłam go urazić. Nie chciałam tego, poniekąd był moim przyjacielem. Może i wyglądał podejrzanie, ale nadal był kimś ważnym.
- Przepraszam, nie chciałam być niemiła - powiedziałam spoglądając na niego z lekkim uśmiechem.
- Nie ma sprawy, mała. Te pytania były nie na miejscu, z resztą nawet nie obchodzi mnie co tu robisz. Ważne, że się spotkaliśmy - uśmiechnął się i złapał moją dłoń po czym złożył na niej szybki pocałunek. Zaśmiałam się na ten gest, był on bardzo miły. Andy często to robił, a jednak ja zawsze czułam się równie zmieszana. Nagle chłopak podniósł się z krzesła sięgając po telefon, oznajmił mi, że musi odebrać i zniknął. Skinęłam tylko głową i westchnęłam.
- Lux - usłyszałam głos Davida - co on tu robi?
- Jak to co? Rozmawiamy. To mój kolega, coś nie tak? - odpowiedziałam spoglądając na blondyna stojącego za barem.
- Szef go nie lubi i dla własnego dobra ty też nie powinnaś - rzucił odchodząc w stronę innego klienta.
- Serio? A może z łaski swojej powiedziałbyś mi dlaczego? - krzyknęłam poddenerwowana. Dlaczego oni zawsze to robią? Ostrzegają mnie, nawet nie mówiąc przed czym i odchodzą. I co ja mam teraz z tym faktem począć? Nie powinnam z nim tu siedzieć, bo Joe tak kazał? Oczywiście nie miałam zamiaru go słuchać, punkt dla mnie, że nie było go obok, bo jego obecność zdecydowanie wpłynęłaby na mój wybór. Głupi urok osobisty.
- Jestem. Spotkałem znajomego, pozwolisz, że się do nas dosiądzie.
- Nie ma sprawy - powiedziałam nawet nie racząc spojrzeć na nowego kolegę. W głowie cały czas miałam słowa Davida. Głupek, zniszczył mi nastrój.
- To jest Lux. Lux to jest Beau - zaczął Andy, a ja byłam zmuszona popatrzeć na bruneta.
- Cześć Lux. Jak ci mija impreza? - powiedział całkiem wysoki, brązowowłosy chłopak. Musiałam chwile przeanalizować w głowie co powiedział, bo jego australijski akcent był ciężki do zrozumienia.
- Całkiem dobrze. Witamy w Szkocji. Jak ci się podoba?
- Dzięki. Jest pięknie, tylko trochę zimno.
- Nie to co w Australii, hmm? - spojrzałam na niego z wrednym uśmieszkiem.
- Nie wiedziałem, że z ciebie taka znawczyni akcentów, mała - powiedział Andy ponownie przywołując do siebie barmana. Tym razem podszedł David, spojrzał na mnie lekko zdenerwowany. Widziałam jak zaciskał szczękę podczas odbierania zamówienia od Beau. Był wkurzony, trzęsła mu się ręka, a gdy odchodził rzucił mi zimne, karcące, jakby ostrzegające spojrzenie. Chłopcy zaczęli rozmawiać, cały czas wybuchali śmiechem przypominając sobie stare czasy, a ja nie mogłam się pozbyć przeczucia, że ktoś na mnie patrzy. Spojrzałam na Davida, który teraz opierał się o bar i bacznie obserwował co się dzieje. Wyglądał na zaniepokojonego, a także wkurzonego. Spojrzał na mnie i skinął tylko głową. Obejrzałam się za siebie. Tłum był spory i ciężko było coś przez niego dostrzec. Przewertowałam twarze tańczących i siedzących w boksach i wydawało mi się, że w jednym z nich siedział Alex i Scott. Odwróciłam się z powrotem do baru i upiłam drinka posyłając uśmiech brunetowi. Co tu się do cholery dzieje?
- A ty Lux? - głos Beau wyrwał mnie z rozmyśleń.
- Hmmm? - spojrzałam na niego lekko zmieszana.
- Co tutaj robisz? To znaczy, wiesz, pracujesz, uczysz się. Na pewno nie jesteś stąd - powiedział spoglądając na mnie podejrzliwie.
- Um... wiesz chodzę tu do szkoły. Rodzice przysłali mnie pod opiekę do starszej siostry żebym, jak to oni mówią, spokorniała - zaśmiałam się poprawiając pierścionek na palcu.
- Czyli koleżanka się uczy, a czy koleżanka na pewno nie jest za młoda na przesiadywanie w barze? - zażartował Beau i wrócił do rozmowy z Andy'm. Boże, jaki nachalny typ. Mógł to sobie darować, doskonale wie kim jestem. Podniosłam szklankę i powoli zaczęłam sączyć napój patrząc przed siebie. Spojrzałam na schody prowadzące do wyjścia. Chwilę się im przyglądałam, a gdy pojawił się na nich mój koszmar, oniemiałam. Co on tu do cholery jasnej robi? Mój pieprzony porywacz i do tego największy idiota świata. Harry. Poprawiłam się na krześle i starałam wyglądać na dobrze bawiącą się. Obejrzałam się za siebie i odetchnęłam z ulgą. Joe stał kilka metrów ode mnie wywiercając mi dziurę w plecach. Gdy złapał mój wzrok gestem kazał mi jak najszybciej podejść, wręcz biec.
- Chłopcy, wybaczcie. Muszę was na chwilę zostawić. Nie przeszkadzajcie sobie - powiedziałam siląc się na uśmiech i spokojny ton. Ostatni raz rzuciłam spojrzenie na miejsce, w którym powinien stać David. Nie było go. Szybkim krokiem podeszłam do Joe i spojrzałam na niego pytająco. Ten, nie mówiąc nic, złapał mnie za ramię i szybko ruszył to tylnego wyjścia.
- Tylko spróbuj się zatrzymać, a będzie po nas - syknął mi do ucha.
- Co to ma znaczyć? Widziałam Harry'ego. Co to kurwa ma znaczyć? - krzyknęłam mając nadzieję, że mężczyzna mnie usłyszy. W momencie, gdy znaleźliśmy się na zapleczu baru, usłyszałam strzały.
- Wsiadaj, mała. Wsiadaj kurwa! - krzyknął, gdy oniemiała stałam przed jego samochodem. Brunet wepchnął mnie do samochodu i kilka sekund później byliśmy na drodze.
- Ja pierdziele, czy powiesz mi wreszcie o co chodzi, proszę - powiedziałam przerywając towarzyszącą nam od kilku minut ciszę.
- Jak pewnie widziałaś, twój wspaniały cel postanowił nas odwiedzić, ale najpierw wysłał po ciebie swojego kundla - powiedział ze wściekłością. Byłam lekko roztrzęsiona, ale z drugiej strony ulżyło mi, że jestem z Joe, z nim byłam bezpieczna, na razie. Mężczyzna spojrzał na mnie i położył mi dłoń na udzie. Uśmiechnęłam się wzdychając.
- Co za dupek. Czy istnieje możliwość, że dostanie dzisiaj od kogoś kulkę? - zapytałam kładąc dłoń na dłoni bruneta. On jedynie zaśmiał się i przyspieszył. Po chwili obok nas pojawiło się kolejne auto i zrównało z naszym tempem jazdy. Spojrzałam w lewo i zauważyłam, że za kierownicą siedział jakiś mężczyzna, a za nami pojawiło się jeszcze kilka innych, sportowych, czarnych aut.
- Co to za samochody? Jakaś chora eskorta? - rzuciłam opierając głowę o szybę.
- Wiesz, jesteś dla nas cenna...
- I dlatego podstawiliście pięć ultra drogich samochodów, żebyśmy takim konwojem jechali przez całe miasto, jak prezydent. Wow, pogratulować mózgowi operacji. Tak! Ucieknijmy z baru najdroższymi samochodami jakie mamy, nikt nas nie rozpozna - mówiłam energicznie gestykulując - co za komiczna sytuacja. Nie wierzę.
- Przestań narzekać i ciesz się, że w ogóle coś zorganizowałem, bo inaczej nadal byłabyś w tym barze podziurawiona jak ser szwajcarski - powiedział i skręcił w stronę swojej posiadłości.
- Dziękuję, o panie - powiedziałam sarkastycznie, wyszłam z samochodu i ukłoniłam się. Na dworze było zimno, zimniej niż zapamiętałam. Zbierało się na burzę. Wzdrygnęłam się gdy zaczęło mocniej wiać.
- Uh - westchnęłam i próbując jak najbardziej osłonić gołą skórę od chłodnego wiatru. Ruszyłam przed siebie, a gdy znalazłam się przed drzwiami zatrzymałam się i odwróciłam w stronę Joe, który rozmawiał przez telefon przy samochodzie. Miałam teraz okazje mu się przyjrzeć, już kolejny raz tej nocy. No, ale co miałam poradzić, że trudno było oderwać od niego wzrok. Brunet spojrzał na mnie i ruszył w moją stronę nie przerywając kontaktu wzrokowego. Gdy znalazł się obok mnie otworzył mi drzwi i gestem wskazał, abym weszła do środka. Uśmiechnęłam się przekraczając próg. Weszłam właśnie do typowej, klasycystycznej, brytyjskiej rezydencji. Spojrzałam w górę podziwiając misterne zdobienia i wysokie kolumny. Przede mną znajdowały się ogromne, kamienne schody, z prawej i lewej strony rozciągały się korytarze, na których końcach znajdowały się wysokie, drewniane okna. Zrobiłam krok do przodu i obróciłam się wokół własnej osi nie mogąc oderwać wzroku od budynku.
- Kurde - szepnęłam i ruszyłam przed siebie. Musiałam obejrzeć ten dom i nikt, ani nic nie mogło mnie zatrzymać. Przeszłam przez małe drzwiczki obok schodów, a przede mną ukazała się ogromna sala, z długim, starym stołem mogącym pomieścić z 30 osób. Wysokie okna, freski na suficie i widok na piękny, tonący w świetle księżyca ogród. Przyłożyłam dłoń do ściany w poszukiwaniu włącznika światła, gdy go znalazłam nad moją głową rozbłysnęły dwa lub trzy, kryształowe żyrandole.
- Wow - byłam przeogromną miłośniczką klasycyzmu, stylu wiktoriańskiego, georgiańskiego zwłaszcza w architekturze i nie mogłam zrobić nic innego niż się zachwycać. Rozejrzałam się, po prawej stronie znajdowały się drzwi, tak samo po lewej. Nie wiedziałam gdzie iść, więc postanowiłam, że wyjdę do ogrodu. Zgasiłam światło po czym ruszyłam przed siebie. Mijając stół zauważyłam leżącą na nim paczkę papierosów. Szybkim ruchem zabrałam ją ze sobą.
- Co za ignorancja, jak można niszczyć czar tak pięknego pomieszczenia pozostawiając na stole paczkę, ohydnych papierosów.
Otworzyłam ciężkie drzwi i wyszłam na taras. Był on całkiem spory, w dół prowadziła para, zakrzywionych, kamiennych schodów położona naprzeciwko siebie. Czułam jakbym przeniosła się w czasie, jeszcze chwilę temu siedziałam w cholernie drogim, nowiutkim samochodzie, a teraz stoję podziwiając osiemnastowieczny pałac, czując ducha tego miejsca, wyobrażając sobie jak musiał wyglądać w swoich najlepszych latach.
- Trzymaj - powiedział Joe zarzucając mi na ramiona płaszcz - jest okropnie zimno, a ty stoisz tu bez butów w tym skrawku materiału.
Zaśmiałam się pod nosem i odwróciłam w jego stronę otulając się szczelniej płaszczem. Brunet zabrał z mojej dłoni paczkę papierosów, wyjął jednego, a resztę włożył do kieszeni. Odpalając papierosa bacznie mnie obserwował, w mojej głowie zatliła się myśl, że szuka prawdopodobnych obrażeń, jakby sprawdzał czy na pewno nikt mnie nie dotknął. Skarciłam się w myślach za takie zachowanie, typowe dla zakochanej dziewczynki stojącej przed miłością swojego życia.
- O co chodziło? Dlaczego nie dostałam żadnej informacji, że Harry może być w pobliżu? - powiedziałam przesuwając się bliżej Joe, gdy ten oparł się plecami o poręcz, żeby moje zmarznięte ciało mogło chociaż trochę się ogrzać.
- Bo nie miałaś że sobą telefonu. Bo po co prawda? To idiotyczne. Zbuntowana nastolatka pokłóciła się z kimś i uciekła z domu, żeby zapić się w trupa i dodatkowo, jeśli nadarzy się okazja, kogoś przelecieć - powiedział obojętnie wypuszczając dym z ust - nie zapominaj, że to nie ty rozdajesz karty, przez chwilę byłaś na szczycie, bo uciekłaś, a w lesie spotkalaś Rutherforda, który uprzejmie ci pomógł. Styles nie jest jedynym celem w tej grze.
Stałam i patrzyłam przed siebie. Nie miałam nawet zamiaru podważać tego co mówił, nie mogłam, nie podważa się zdania osoby ważniejszej od ciebie, bardziej doświadczonej, zwłaszcza w tej ,,branży".
- Dobrze, przepraszam - powiedziałam że spuszczoną głową, nie miałam ochoty spojrzeć na mężczyznę. Moja pewność siebie przed chwilą całkowicie wyparowała.
- A teraz właź do środka. Chora nam się nie przydasz - rzucił spokonie,popychajac mnie w stronę drzwi. Wolnym krokiem męczennika weszłam do środka po drodze sięgając po buty które zostawiłam wcześniej. Stanęłam na środku nie więdząc co ze sobą zrobić. Czekałam aż Joe coś powie. Kiedy podniosłam wzrok, napotkałam wykrzywioną we wrednym uśmiechu twarz mężczyzny.
- Skrucha? Czy ty wiesz co to znaczy? -powiedział zasiadając do stołu.
Prychnęłam i zajęłam miejsce, które wskazał mi gestem dłoni, na szczycie stołu, po jego prawej stronie. Skrzyżowałam ręce na blacie i ułożyłam na nich głowę, lustrujac wzrokiem bruneta, który czytał coś w telefonie, próbując sięgnąć po laptopa, który leżał trochę dalej. Minęło już trochę czasu, a ja nadal nie zmieniłam swojej pozycji, ani obiektu, na który patrzyłam. Było mi dobrze. W ciszy, z przygaszonym światłem, siedząc na całkiem wygodnym krześle. Sporo myśli kłębiło mi się w głowie, próbowałam je jakoś uporządkować, przygotować jakiś plan działania, żeby Joe nie miał już okazji wspominać mi mojej głupoty.
- Za dużo myślisz - powiedział odrywajac wzrok od komputera.
- Coś muszę robić. Ty jesteś zajęty, więc nie pozostało mi nic innego, jak użalanie się nad sobą - wzruszylam ramionami zamykając oczy.
- Idź spać.
- Nie chce spać, jestem duża, nie chodzę spać o 21 - powiedziałam i wyciągnęłam przed siebie ręce, żeby rozluźnić plecy. Mężczyzna pokręcił głową z lekkim uśmiechem i wrócił wzrokiem do komputera.
- To w takim razie zrób nam herbatę, zajmij się czymś. W prawo, za schodami, drugie pomieszczenie.
- Ugh - westchnęłam i podniosłam się z miejsca - a tak dobrze mi się siedziało. Odwiesiłam płaszcz na oparcie krzesła i ruszyłam we wskazaną mi stronę.
______________________________________________
- Dzięki - powiedziałam, żeby przerwać nieprzyjemną ciszę, która panowała już od dłuższego czasu. Oderwałam wzrok od jakże interesującej filiżanki i spojrzałam na Joe, który właśnie zamykał laptopa. Ten spojrzał na mnie i skinął głową, podnosząc się z miejsca, położył dłoń na mojej głowie. Uśmiechnęłam się i podniosłam z miejsca, gdy usłyszałam ciche ,,chodź", zabierając po drodze biżuterię, która chwilę wcześniej z siebie zajęłam. Weszłam po schodach i odnalazłam Joe w jednym z pokoi, prawdopodobnie jego sypialni. Oparłam się o framugę i obserwowałam jego poczynania.
- Porozmawiam z twoim ojcem na temat całej tej sytuacji. Masz - powiedział i wręczył mi szarą bluzę z kapturem - drugie drzwi po lewej są twoje.
- W takim razie, dobranoc - powiedziałam, ostatni raz spojrzałam na bruneta i odeszłam.
Przytuliłam bluzę i wolnym krokiem ruszyłam do sypialni. Nie spieszyło mi się, zdecydowanie nie. Moją głowę nadal zajmowały myśli, nie mogłam znieść wątpliwości co, do powodzenia misji, zastanawiałam się czy lepiej może byłoby odpuścić i oddać to komuś innemu. Może to dobry pomysł. Wróciłabym do domu, wróciła do dawnego, leniwego życia bez zmartwień.
Nacisnęłam na klamkę i jak najdelikatniej pchnęłam drzwi, żeby nie wydały z siebie żadnego dźwięku. Nie trudząc się zapaleniem światła ruszyłam w stronę drzwi, które prawdopodobnie prowadziły do łazienki.
- Co za zmysł, co za nieomylność, trafiłaś do łazienki za pierwszym razem i do tego bez światła - powiedziałam zrzucając z siebie sukienkę - godne podziwu.
Chwilę później stałam ubrana w szarą, lekko za długą bluzę, z mokrymi włosami, bez makijażu, gotowa do kolejnego etapu użalania się nad sobą. Założyłam kaptur na głowę i ruszyłam korytarzem po paczkę papierosów, które zostawiłam gdzieś na dole.
- Może na dziś wystarczy, mała? - zapytał stawiając szklankę na blacie.
- Proszę cię, David. Nie mów mi co mam robić, sama umiem o siebie zadbać - powiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Jak chcesz, ale wiedz, że jeśli Joe by cię zobaczył w takim stanie , zabiłby mnie - powiedział przeczesując palcami swoje prawie białe włosy i uśmiechając się do mnie.
- Doprawdy? - powiedziałam z zaciekawieniem podnosząc jedną brew.
- Nie testuj jego cierpliwości , mała - rzucił odchodząc.
- Tak, tak.
Po osuszeniu kolejnej szklanki postanowiłam udać się na parkiet. Przeważnie nigdy nie tańczę, ale skoro w zasięgu mojego wzroku nie ma nikogo mi znajomego to dlaczego nie.
Wtopiłam się w tłum i zaczęłam się poruszać w rytm muzyki. Początkowo czułam się okropnie dziwnie, ale alkohol i widok gorszych tancerzy sprawił, że się rozluźniłam i pozwoliłam się pochłonąć muzyce. Nie wiedziałam ile minęło czasu, ale czułam się wspaniale. Wreszcie jak ktoś kim marzyłam być. Jak zwykła dziewczyna. Nagle moje ciało przeszył okropny dreszcz i w jednym momencie alkohol opuścił moje ciało. Stanęłam jak wryta i spokojnie spoglądałam na ludzi wokół mnie. Czułam, że ktoś mnie obserwuje i nie jest to jakiś stary zboczeniec. Stwarzając pozory dobrej zabawy, lekko podrygując odwróciłam się. Coś jest nie tak i to bardzo. Wolnym, spokojnym krokiem ruszyłam w stronę baru. Przez chwilę nieuwagi zderzyłam się z kimś ramieniem. Dany osobnik lekko złapał mnie za rękę, dzięki czemu się nie przewróciłam. W tym samym momencie mój wzrok powędrował od dłoni, aż po twarz. Widziałam jego twarz dosłownie przez ułamek sekundy, a wydawało mi się, że gdzieś ją już widziałam. Była bardzo charakterystyczna. I ten tatuaż na dłoni. Coś mi mówił, jego też gdzieś widziałam. Oszołomiona zostałam przepchnięta przez tłum w stronę baru. Matka natura sprawiła, że znowu znalazłam się przy barze. Cóż innego mogę począć, jeśli się nie napić. Dziękuję ci mateczko za Twoją dobroduszność. Usiadłam, wiec przy barze. Tak naprawdę to nie miałam ochoty pić. Martwiłam się tym, co zobaczyłam przed chwilą. Ten tatuaż. Dziwaczny. Nie miał określonego kształtu, coś w rodzaju zygzaka lub niedbałego podpisu. Byłam coraz bliżej przypomnienia sobie do kogo pierwotnie należał ten tatuaż, ale nagle ktoś mi przerwał.
- Witaj.
- Ugh - ciężko westchnęłam nie racząc spojrzeć na mojego rozmówcę.
- Widzę, że jesteś nie w humorze - powiedział, a w jego głosie dało się wyczuć lekką kpinę. Moment. Kpina i do tego ten głos. Przewertowałam swój wewnętrzny spis osób, które znam.
- Nigdy cię nie lubiłam, Andy - rzuciłam i spojrzałam z lekkim uśmiechem w jego jasne oczy.
- Jak zawsze przyjemna.
Spojrzałam na niego. Opierał się lekko o bar. Ubrany był w swój ulubiony strój, skórzaną kurtkę, biały t-shirt, jasne jeansy i dziwaczne, ciężkie buty. Oczywiście do tego kruczoczarne włosy i firmowy złowieszczy uśmiech. Czyż on nie jest idealny?
- Dasz się zaprosić na drinka?
- Nie, ale możemy porozmawiać. Ty pij co chcesz, ja powinnam przystopować - powiedziałam poprawiając się na stołku - z piciem, do jutra.
Chłopak jedynie się zaśmiał i przywołał do siebie barmana.
- Więc Andy... - zaczęłam, mimo że nie wiedziałam o co zapytać.
- Nie ma sensu podtrzymywać rozmowy na siłę, wystarczy, że spędzimy razem ten wieczór. Nie obchodzą mnie twoje sprawy... - powiedział rozglądając się
- I mam rozumieć, że nie warto mi nawet pytać o twoje - rzuciłam z lekkim uśmiechem.
Andy zawsze wyglądał podejrzanie, taki jego urok, ale dzisiaj jego zachowanie było zbyt dziwne. Wydawał się nerwowy, stukał długimi, kościstymi palcami o blat, rozglądał się, jakby za kimś. Nie podobało mi się to. Nie pamiętam dokładnie kiedy się poznaliśmy, mam wrażenie jakbym znała go od zawsze. Mimo, że nie znałam go prawie w ogóle, nie wiedziałam o nim nic, czułam się u jego boku bardzo dobrze. Nigdy nie chciałam wiedzieć kim jest lub co robi, a zagłębianie się w jego historię nie było dla mnie konieczniścią. Nie łączyły nas jakieś bliższe, przyjacielskie relacje. Nie rozmawialiśmy przez długie godziny wywodząc się o swoich problemach i troskach. Zawsze jednak nasze drogi przecinały się, co kończyło się niekoniecznie dobrze, dla mnie.
- Szukasz kogoś? - zapytałam. Miałam już dość tego wiercenia się i niespokojnego stukania placami. Jak nigdy miałam ochotę dowiedzieć się co knuje i z kim się spotyka.
- Tak. To znaczy nie - wyprostował się, a na jego twarzy zagościł uśmiech. Upił drinka i spojrzał na mnie.
- Mieszkasz tutaj?
- Tak, od niedawna, ale tak - powiedziałam i założyłam kosmyk włosów za ucho. Zadał mi dopiero jedno pytanie, a wiedziałam już, że będzie ich więcej.
- Sama? A tak przy okazji, co u twojego ojca?
- Nie, a co do taty, czuje się wspaniale, jak nigdy dotąd. Skąd taka ciekawość, hmm?
- No wiesz, skoro się już spotkaliśmy to wypadałoby porozmawiać, nie chcę cię przymuszać, ale czuję się niekomfortowo, gdy siedzimy w ciszy - wyglądał na zmieszanego, a przez myśl przeszło mi, że mogłam go urazić. Nie chciałam tego, poniekąd był moim przyjacielem. Może i wyglądał podejrzanie, ale nadal był kimś ważnym.
- Przepraszam, nie chciałam być niemiła - powiedziałam spoglądając na niego z lekkim uśmiechem.
- Nie ma sprawy, mała. Te pytania były nie na miejscu, z resztą nawet nie obchodzi mnie co tu robisz. Ważne, że się spotkaliśmy - uśmiechnął się i złapał moją dłoń po czym złożył na niej szybki pocałunek. Zaśmiałam się na ten gest, był on bardzo miły. Andy często to robił, a jednak ja zawsze czułam się równie zmieszana. Nagle chłopak podniósł się z krzesła sięgając po telefon, oznajmił mi, że musi odebrać i zniknął. Skinęłam tylko głową i westchnęłam.
- Lux - usłyszałam głos Davida - co on tu robi?
- Jak to co? Rozmawiamy. To mój kolega, coś nie tak? - odpowiedziałam spoglądając na blondyna stojącego za barem.
- Szef go nie lubi i dla własnego dobra ty też nie powinnaś - rzucił odchodząc w stronę innego klienta.
- Serio? A może z łaski swojej powiedziałbyś mi dlaczego? - krzyknęłam poddenerwowana. Dlaczego oni zawsze to robią? Ostrzegają mnie, nawet nie mówiąc przed czym i odchodzą. I co ja mam teraz z tym faktem począć? Nie powinnam z nim tu siedzieć, bo Joe tak kazał? Oczywiście nie miałam zamiaru go słuchać, punkt dla mnie, że nie było go obok, bo jego obecność zdecydowanie wpłynęłaby na mój wybór. Głupi urok osobisty.
- Jestem. Spotkałem znajomego, pozwolisz, że się do nas dosiądzie.
- Nie ma sprawy - powiedziałam nawet nie racząc spojrzeć na nowego kolegę. W głowie cały czas miałam słowa Davida. Głupek, zniszczył mi nastrój.
- To jest Lux. Lux to jest Beau - zaczął Andy, a ja byłam zmuszona popatrzeć na bruneta.
- Cześć Lux. Jak ci mija impreza? - powiedział całkiem wysoki, brązowowłosy chłopak. Musiałam chwile przeanalizować w głowie co powiedział, bo jego australijski akcent był ciężki do zrozumienia.
- Całkiem dobrze. Witamy w Szkocji. Jak ci się podoba?
- Dzięki. Jest pięknie, tylko trochę zimno.
- Nie to co w Australii, hmm? - spojrzałam na niego z wrednym uśmieszkiem.
- Nie wiedziałem, że z ciebie taka znawczyni akcentów, mała - powiedział Andy ponownie przywołując do siebie barmana. Tym razem podszedł David, spojrzał na mnie lekko zdenerwowany. Widziałam jak zaciskał szczękę podczas odbierania zamówienia od Beau. Był wkurzony, trzęsła mu się ręka, a gdy odchodził rzucił mi zimne, karcące, jakby ostrzegające spojrzenie. Chłopcy zaczęli rozmawiać, cały czas wybuchali śmiechem przypominając sobie stare czasy, a ja nie mogłam się pozbyć przeczucia, że ktoś na mnie patrzy. Spojrzałam na Davida, który teraz opierał się o bar i bacznie obserwował co się dzieje. Wyglądał na zaniepokojonego, a także wkurzonego. Spojrzał na mnie i skinął tylko głową. Obejrzałam się za siebie. Tłum był spory i ciężko było coś przez niego dostrzec. Przewertowałam twarze tańczących i siedzących w boksach i wydawało mi się, że w jednym z nich siedział Alex i Scott. Odwróciłam się z powrotem do baru i upiłam drinka posyłając uśmiech brunetowi. Co tu się do cholery dzieje?
- A ty Lux? - głos Beau wyrwał mnie z rozmyśleń.
- Hmmm? - spojrzałam na niego lekko zmieszana.
- Co tutaj robisz? To znaczy, wiesz, pracujesz, uczysz się. Na pewno nie jesteś stąd - powiedział spoglądając na mnie podejrzliwie.
- Um... wiesz chodzę tu do szkoły. Rodzice przysłali mnie pod opiekę do starszej siostry żebym, jak to oni mówią, spokorniała - zaśmiałam się poprawiając pierścionek na palcu.
- Czyli koleżanka się uczy, a czy koleżanka na pewno nie jest za młoda na przesiadywanie w barze? - zażartował Beau i wrócił do rozmowy z Andy'm. Boże, jaki nachalny typ. Mógł to sobie darować, doskonale wie kim jestem. Podniosłam szklankę i powoli zaczęłam sączyć napój patrząc przed siebie. Spojrzałam na schody prowadzące do wyjścia. Chwilę się im przyglądałam, a gdy pojawił się na nich mój koszmar, oniemiałam. Co on tu do cholery jasnej robi? Mój pieprzony porywacz i do tego największy idiota świata. Harry. Poprawiłam się na krześle i starałam wyglądać na dobrze bawiącą się. Obejrzałam się za siebie i odetchnęłam z ulgą. Joe stał kilka metrów ode mnie wywiercając mi dziurę w plecach. Gdy złapał mój wzrok gestem kazał mi jak najszybciej podejść, wręcz biec.
- Chłopcy, wybaczcie. Muszę was na chwilę zostawić. Nie przeszkadzajcie sobie - powiedziałam siląc się na uśmiech i spokojny ton. Ostatni raz rzuciłam spojrzenie na miejsce, w którym powinien stać David. Nie było go. Szybkim krokiem podeszłam do Joe i spojrzałam na niego pytająco. Ten, nie mówiąc nic, złapał mnie za ramię i szybko ruszył to tylnego wyjścia.
- Tylko spróbuj się zatrzymać, a będzie po nas - syknął mi do ucha.
- Co to ma znaczyć? Widziałam Harry'ego. Co to kurwa ma znaczyć? - krzyknęłam mając nadzieję, że mężczyzna mnie usłyszy. W momencie, gdy znaleźliśmy się na zapleczu baru, usłyszałam strzały.
- Wsiadaj, mała. Wsiadaj kurwa! - krzyknął, gdy oniemiała stałam przed jego samochodem. Brunet wepchnął mnie do samochodu i kilka sekund później byliśmy na drodze.
- Ja pierdziele, czy powiesz mi wreszcie o co chodzi, proszę - powiedziałam przerywając towarzyszącą nam od kilku minut ciszę.
- Jak pewnie widziałaś, twój wspaniały cel postanowił nas odwiedzić, ale najpierw wysłał po ciebie swojego kundla - powiedział ze wściekłością. Byłam lekko roztrzęsiona, ale z drugiej strony ulżyło mi, że jestem z Joe, z nim byłam bezpieczna, na razie. Mężczyzna spojrzał na mnie i położył mi dłoń na udzie. Uśmiechnęłam się wzdychając.
- Co za dupek. Czy istnieje możliwość, że dostanie dzisiaj od kogoś kulkę? - zapytałam kładąc dłoń na dłoni bruneta. On jedynie zaśmiał się i przyspieszył. Po chwili obok nas pojawiło się kolejne auto i zrównało z naszym tempem jazdy. Spojrzałam w lewo i zauważyłam, że za kierownicą siedział jakiś mężczyzna, a za nami pojawiło się jeszcze kilka innych, sportowych, czarnych aut.
- Co to za samochody? Jakaś chora eskorta? - rzuciłam opierając głowę o szybę.
- Wiesz, jesteś dla nas cenna...
- I dlatego podstawiliście pięć ultra drogich samochodów, żebyśmy takim konwojem jechali przez całe miasto, jak prezydent. Wow, pogratulować mózgowi operacji. Tak! Ucieknijmy z baru najdroższymi samochodami jakie mamy, nikt nas nie rozpozna - mówiłam energicznie gestykulując - co za komiczna sytuacja. Nie wierzę.
- Przestań narzekać i ciesz się, że w ogóle coś zorganizowałem, bo inaczej nadal byłabyś w tym barze podziurawiona jak ser szwajcarski - powiedział i skręcił w stronę swojej posiadłości.
- Dziękuję, o panie - powiedziałam sarkastycznie, wyszłam z samochodu i ukłoniłam się. Na dworze było zimno, zimniej niż zapamiętałam. Zbierało się na burzę. Wzdrygnęłam się gdy zaczęło mocniej wiać.
- Uh - westchnęłam i próbując jak najbardziej osłonić gołą skórę od chłodnego wiatru. Ruszyłam przed siebie, a gdy znalazłam się przed drzwiami zatrzymałam się i odwróciłam w stronę Joe, który rozmawiał przez telefon przy samochodzie. Miałam teraz okazje mu się przyjrzeć, już kolejny raz tej nocy. No, ale co miałam poradzić, że trudno było oderwać od niego wzrok. Brunet spojrzał na mnie i ruszył w moją stronę nie przerywając kontaktu wzrokowego. Gdy znalazł się obok mnie otworzył mi drzwi i gestem wskazał, abym weszła do środka. Uśmiechnęłam się przekraczając próg. Weszłam właśnie do typowej, klasycystycznej, brytyjskiej rezydencji. Spojrzałam w górę podziwiając misterne zdobienia i wysokie kolumny. Przede mną znajdowały się ogromne, kamienne schody, z prawej i lewej strony rozciągały się korytarze, na których końcach znajdowały się wysokie, drewniane okna. Zrobiłam krok do przodu i obróciłam się wokół własnej osi nie mogąc oderwać wzroku od budynku.
- Kurde - szepnęłam i ruszyłam przed siebie. Musiałam obejrzeć ten dom i nikt, ani nic nie mogło mnie zatrzymać. Przeszłam przez małe drzwiczki obok schodów, a przede mną ukazała się ogromna sala, z długim, starym stołem mogącym pomieścić z 30 osób. Wysokie okna, freski na suficie i widok na piękny, tonący w świetle księżyca ogród. Przyłożyłam dłoń do ściany w poszukiwaniu włącznika światła, gdy go znalazłam nad moją głową rozbłysnęły dwa lub trzy, kryształowe żyrandole.
- Wow - byłam przeogromną miłośniczką klasycyzmu, stylu wiktoriańskiego, georgiańskiego zwłaszcza w architekturze i nie mogłam zrobić nic innego niż się zachwycać. Rozejrzałam się, po prawej stronie znajdowały się drzwi, tak samo po lewej. Nie wiedziałam gdzie iść, więc postanowiłam, że wyjdę do ogrodu. Zgasiłam światło po czym ruszyłam przed siebie. Mijając stół zauważyłam leżącą na nim paczkę papierosów. Szybkim ruchem zabrałam ją ze sobą.
- Co za ignorancja, jak można niszczyć czar tak pięknego pomieszczenia pozostawiając na stole paczkę, ohydnych papierosów.
Otworzyłam ciężkie drzwi i wyszłam na taras. Był on całkiem spory, w dół prowadziła para, zakrzywionych, kamiennych schodów położona naprzeciwko siebie. Czułam jakbym przeniosła się w czasie, jeszcze chwilę temu siedziałam w cholernie drogim, nowiutkim samochodzie, a teraz stoję podziwiając osiemnastowieczny pałac, czując ducha tego miejsca, wyobrażając sobie jak musiał wyglądać w swoich najlepszych latach.
- Trzymaj - powiedział Joe zarzucając mi na ramiona płaszcz - jest okropnie zimno, a ty stoisz tu bez butów w tym skrawku materiału.
Zaśmiałam się pod nosem i odwróciłam w jego stronę otulając się szczelniej płaszczem. Brunet zabrał z mojej dłoni paczkę papierosów, wyjął jednego, a resztę włożył do kieszeni. Odpalając papierosa bacznie mnie obserwował, w mojej głowie zatliła się myśl, że szuka prawdopodobnych obrażeń, jakby sprawdzał czy na pewno nikt mnie nie dotknął. Skarciłam się w myślach za takie zachowanie, typowe dla zakochanej dziewczynki stojącej przed miłością swojego życia.
- O co chodziło? Dlaczego nie dostałam żadnej informacji, że Harry może być w pobliżu? - powiedziałam przesuwając się bliżej Joe, gdy ten oparł się plecami o poręcz, żeby moje zmarznięte ciało mogło chociaż trochę się ogrzać.
- Bo nie miałaś że sobą telefonu. Bo po co prawda? To idiotyczne. Zbuntowana nastolatka pokłóciła się z kimś i uciekła z domu, żeby zapić się w trupa i dodatkowo, jeśli nadarzy się okazja, kogoś przelecieć - powiedział obojętnie wypuszczając dym z ust - nie zapominaj, że to nie ty rozdajesz karty, przez chwilę byłaś na szczycie, bo uciekłaś, a w lesie spotkalaś Rutherforda, który uprzejmie ci pomógł. Styles nie jest jedynym celem w tej grze.
Stałam i patrzyłam przed siebie. Nie miałam nawet zamiaru podważać tego co mówił, nie mogłam, nie podważa się zdania osoby ważniejszej od ciebie, bardziej doświadczonej, zwłaszcza w tej ,,branży".
- Dobrze, przepraszam - powiedziałam że spuszczoną głową, nie miałam ochoty spojrzeć na mężczyznę. Moja pewność siebie przed chwilą całkowicie wyparowała.
- A teraz właź do środka. Chora nam się nie przydasz - rzucił spokonie,popychajac mnie w stronę drzwi. Wolnym krokiem męczennika weszłam do środka po drodze sięgając po buty które zostawiłam wcześniej. Stanęłam na środku nie więdząc co ze sobą zrobić. Czekałam aż Joe coś powie. Kiedy podniosłam wzrok, napotkałam wykrzywioną we wrednym uśmiechu twarz mężczyzny.
- Skrucha? Czy ty wiesz co to znaczy? -powiedział zasiadając do stołu.
Prychnęłam i zajęłam miejsce, które wskazał mi gestem dłoni, na szczycie stołu, po jego prawej stronie. Skrzyżowałam ręce na blacie i ułożyłam na nich głowę, lustrujac wzrokiem bruneta, który czytał coś w telefonie, próbując sięgnąć po laptopa, który leżał trochę dalej. Minęło już trochę czasu, a ja nadal nie zmieniłam swojej pozycji, ani obiektu, na który patrzyłam. Było mi dobrze. W ciszy, z przygaszonym światłem, siedząc na całkiem wygodnym krześle. Sporo myśli kłębiło mi się w głowie, próbowałam je jakoś uporządkować, przygotować jakiś plan działania, żeby Joe nie miał już okazji wspominać mi mojej głupoty.
- Za dużo myślisz - powiedział odrywajac wzrok od komputera.
- Coś muszę robić. Ty jesteś zajęty, więc nie pozostało mi nic innego, jak użalanie się nad sobą - wzruszylam ramionami zamykając oczy.
- Idź spać.
- Nie chce spać, jestem duża, nie chodzę spać o 21 - powiedziałam i wyciągnęłam przed siebie ręce, żeby rozluźnić plecy. Mężczyzna pokręcił głową z lekkim uśmiechem i wrócił wzrokiem do komputera.
- To w takim razie zrób nam herbatę, zajmij się czymś. W prawo, za schodami, drugie pomieszczenie.
- Ugh - westchnęłam i podniosłam się z miejsca - a tak dobrze mi się siedziało. Odwiesiłam płaszcz na oparcie krzesła i ruszyłam we wskazaną mi stronę.
______________________________________________
- Dzięki - powiedziałam, żeby przerwać nieprzyjemną ciszę, która panowała już od dłuższego czasu. Oderwałam wzrok od jakże interesującej filiżanki i spojrzałam na Joe, który właśnie zamykał laptopa. Ten spojrzał na mnie i skinął głową, podnosząc się z miejsca, położył dłoń na mojej głowie. Uśmiechnęłam się i podniosłam z miejsca, gdy usłyszałam ciche ,,chodź", zabierając po drodze biżuterię, która chwilę wcześniej z siebie zajęłam. Weszłam po schodach i odnalazłam Joe w jednym z pokoi, prawdopodobnie jego sypialni. Oparłam się o framugę i obserwowałam jego poczynania.
- Porozmawiam z twoim ojcem na temat całej tej sytuacji. Masz - powiedział i wręczył mi szarą bluzę z kapturem - drugie drzwi po lewej są twoje.
- W takim razie, dobranoc - powiedziałam, ostatni raz spojrzałam na bruneta i odeszłam.
Przytuliłam bluzę i wolnym krokiem ruszyłam do sypialni. Nie spieszyło mi się, zdecydowanie nie. Moją głowę nadal zajmowały myśli, nie mogłam znieść wątpliwości co, do powodzenia misji, zastanawiałam się czy lepiej może byłoby odpuścić i oddać to komuś innemu. Może to dobry pomysł. Wróciłabym do domu, wróciła do dawnego, leniwego życia bez zmartwień.
Nacisnęłam na klamkę i jak najdelikatniej pchnęłam drzwi, żeby nie wydały z siebie żadnego dźwięku. Nie trudząc się zapaleniem światła ruszyłam w stronę drzwi, które prawdopodobnie prowadziły do łazienki.
- Co za zmysł, co za nieomylność, trafiłaś do łazienki za pierwszym razem i do tego bez światła - powiedziałam zrzucając z siebie sukienkę - godne podziwu.
Chwilę później stałam ubrana w szarą, lekko za długą bluzę, z mokrymi włosami, bez makijażu, gotowa do kolejnego etapu użalania się nad sobą. Założyłam kaptur na głowę i ruszyłam korytarzem po paczkę papierosów, które zostawiłam gdzieś na dole.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz