poniedziałek, 6 lutego 2017

17. (...) dla własnego dobra ty też nie powinnaś

Po pożegnaniu Joe i wypiciu kilku kolejnych drinków, podczas których sączenia rozmyślałam o swojej słabości do mężczyzn i papierosów, podniosłam się z krzesła. Stanęłam prosto, a świat lekko zawirował, ja pomyliłam nogi i lekko się zatoczyłam. Jednak szybko się ogarnęłam i już pewnym krokiem ruszyłam w stronę łazienek. Po kolejnym tej nocy zwyzywaniu kilku osób dotarłam na miejsce, odetchnęłam z ulgą. Podeszłam do umywalki i spojrzałam w lustro. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia widząc, że wyglądam tak samo dobrze jak na początku imprezy. Poprawiłam lekko włosy i umyłam ręce, śpiewając piosenkę, którą słyszałam gdy wchodziłam do pomieszczenia.
Now if we're talking body
You've got the perfect one, so put in on me
Swear it won't take you long
If you want me right, we fuck for life
On and on and on.
Po osuszeniu dłoni, wyszłam z pomieszczenia i udałam się na moje dotychczasowe miejsce. Zajmując miejsce, gestem dłoni przywołałam barmana. Po chwili przede mną pojawił się blondyn z moim drinkiem.
- Może na dziś wystarczy, mała? - zapytał stawiając szklankę na blacie.
- Proszę cię, David. Nie mów mi co mam robić, sama umiem o siebie zadbać - powiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Jak chcesz, ale wiedz, że jeśli Joe by cię zobaczył w takim stanie , zabiłby mnie - powiedział przeczesując palcami swoje prawie białe włosy i uśmiechając się do mnie.
- Doprawdy? - powiedziałam z zaciekawieniem podnosząc jedną brew.
- Nie testuj jego cierpliwości , mała - rzucił odchodząc.
- Tak, tak.
Po osuszeniu kolejnej szklanki postanowiłam udać się na parkiet. Przeważnie nigdy nie tańczę, ale skoro w zasięgu mojego wzroku nie ma nikogo mi znajomego to dlaczego nie.
Wtopiłam się w tłum i zaczęłam się poruszać w rytm muzyki. Początkowo czułam się okropnie dziwnie, ale alkohol i widok gorszych tancerzy sprawił, że się rozluźniłam i pozwoliłam się pochłonąć muzyce. Nie wiedziałam ile minęło czasu, ale czułam się wspaniale. Wreszcie jak ktoś kim marzyłam być. Jak zwykła dziewczyna. Nagle moje ciało przeszył okropny dreszcz i w jednym momencie alkohol opuścił moje ciało. Stanęłam jak wryta i spokojnie spoglądałam na ludzi wokół mnie. Czułam, że ktoś mnie obserwuje i nie jest to jakiś stary zboczeniec. Stwarzając pozory dobrej zabawy, lekko podrygując odwróciłam się. Coś jest nie tak i to bardzo. Wolnym, spokojnym krokiem ruszyłam w stronę baru. Przez chwilę nieuwagi zderzyłam się z kimś ramieniem. Dany osobnik lekko złapał mnie za rękę, dzięki czemu się nie przewróciłam. W tym samym momencie mój wzrok powędrował od dłoni, aż po twarz. Widziałam jego twarz dosłownie przez ułamek sekundy, a wydawało mi się, że gdzieś ją już widziałam. Była bardzo charakterystyczna. I ten tatuaż na dłoni. Coś mi mówił, jego też gdzieś widziałam. Oszołomiona zostałam przepchnięta przez tłum w stronę baru. Matka natura sprawiła, że znowu znalazłam się przy barze. Cóż innego mogę począć, jeśli się nie napić. Dziękuję ci mateczko za Twoją dobroduszność. Usiadłam, wiec przy barze. Tak naprawdę to nie miałam ochoty pić. Martwiłam się tym, co zobaczyłam przed chwilą. Ten tatuaż. Dziwaczny. Nie miał określonego kształtu, coś w rodzaju zygzaka lub niedbałego podpisu. Byłam coraz bliżej przypomnienia sobie do kogo pierwotnie należał ten tatuaż, ale nagle ktoś mi przerwał.
- Witaj.
- Ugh - ciężko westchnęłam nie racząc spojrzeć na mojego rozmówcę.
- Widzę, że jesteś nie w humorze - powiedział, a w jego głosie dało się wyczuć lekką kpinę. Moment. Kpina i do tego ten głos. Przewertowałam swój wewnętrzny spis osób, które znam.
- Nigdy cię nie lubiłam, Andy - rzuciłam i spojrzałam z lekkim uśmiechem w jego jasne oczy.
- Jak zawsze przyjemna. 
Spojrzałam na niego. Opierał się lekko o bar. Ubrany był w swój ulubiony strój, skórzaną kurtkę, biały t-shirt, jasne jeansy i dziwaczne, ciężkie buty. Oczywiście do tego kruczoczarne włosy i firmowy złowieszczy uśmiech. Czyż on nie jest idealny?


- Dasz się zaprosić na drinka?
- Nie, ale możemy porozmawiać. Ty pij co chcesz, ja powinnam przystopować - powiedziałam poprawiając się na stołku - z piciem, do jutra. 
Chłopak jedynie się zaśmiał i przywołał do siebie barmana. 
- Więc Andy... - zaczęłam, mimo że nie wiedziałam o co zapytać. 
- Nie ma sensu podtrzymywać rozmowy na siłę, wystarczy, że spędzimy razem ten wieczór. Nie obchodzą mnie twoje sprawy... - powiedział rozglądając się
- I mam rozumieć, że nie warto mi nawet pytać o twoje - rzuciłam z lekkim uśmiechem.
Andy zawsze wyglądał podejrzanie, taki jego urok, ale dzisiaj jego zachowanie było zbyt dziwne. Wydawał się nerwowy, stukał długimi, kościstymi palcami o blat, rozglądał się, jakby za kimś. Nie podobało mi się to. Nie pamiętam dokładnie kiedy się poznaliśmy, mam wrażenie jakbym znała go od zawsze. Mimo, że nie znałam go prawie w ogóle, nie wiedziałam o nim nic, czułam się u jego boku bardzo dobrze. Nigdy nie chciałam wiedzieć kim jest lub co robi, a zagłębianie się w jego historię nie było dla mnie konieczniścią. Nie łączyły nas jakieś bliższe, przyjacielskie relacje. Nie rozmawialiśmy przez długie godziny wywodząc się o swoich problemach i troskach. Zawsze jednak nasze drogi przecinały się, co kończyło się niekoniecznie dobrze, dla mnie.
- Szukasz kogoś? - zapytałam. Miałam już dość tego wiercenia się i niespokojnego stukania placami. Jak nigdy miałam ochotę dowiedzieć się co knuje i z kim się spotyka. 
- Tak. To znaczy nie - wyprostował się, a na jego twarzy zagościł uśmiech. Upił drinka i spojrzał na mnie.
- Mieszkasz tutaj?
- Tak, od niedawna, ale tak - powiedziałam i założyłam kosmyk włosów za ucho. Zadał mi dopiero jedno pytanie, a wiedziałam już, że będzie ich więcej. 
- Sama? A tak przy okazji, co u twojego ojca?
- Nie, a co do taty, czuje się wspaniale, jak nigdy dotąd. Skąd taka ciekawość, hmm?
- No wiesz, skoro się już spotkaliśmy to wypadałoby porozmawiać, nie chcę cię przymuszać, ale czuję się niekomfortowo, gdy siedzimy w ciszy - wyglądał na zmieszanego, a przez myśl przeszło mi, że mogłam go urazić. Nie chciałam tego, poniekąd był moim przyjacielem. Może i wyglądał podejrzanie, ale nadal był kimś ważnym.
- Przepraszam, nie chciałam być niemiła - powiedziałam spoglądając na niego z lekkim uśmiechem.
- Nie ma sprawy, mała. Te pytania były nie na miejscu, z resztą nawet nie obchodzi mnie co tu robisz. Ważne, że się spotkaliśmy - uśmiechnął się i złapał moją dłoń po czym złożył na niej szybki pocałunek. Zaśmiałam się na ten gest, był on bardzo miły. Andy często to robił, a jednak ja zawsze czułam się równie zmieszana. Nagle chłopak podniósł się z krzesła sięgając po telefon, oznajmił mi, że musi odebrać i zniknął. Skinęłam tylko głową i westchnęłam. 
- Lux - usłyszałam głos Davida - co on tu robi?
- Jak to co? Rozmawiamy. To mój kolega, coś nie tak? - odpowiedziałam spoglądając na blondyna stojącego za barem. 
- Szef go nie lubi i dla własnego dobra ty też nie powinnaś - rzucił odchodząc w stronę innego klienta.
- Serio? A może z łaski swojej powiedziałbyś mi dlaczego? - krzyknęłam poddenerwowana. Dlaczego oni zawsze to robią? Ostrzegają mnie, nawet nie mówiąc przed czym i odchodzą. I co ja mam teraz z tym faktem począć? Nie powinnam z nim tu siedzieć, bo Joe tak kazał? Oczywiście nie miałam zamiaru go słuchać, punkt dla mnie, że nie było go obok, bo jego obecność zdecydowanie wpłynęłaby na mój wybór. Głupi urok osobisty. 
- Jestem. Spotkałem znajomego, pozwolisz, że się do nas dosiądzie.
- Nie ma sprawy - powiedziałam nawet nie racząc spojrzeć na nowego kolegę. W głowie cały czas miałam słowa Davida. Głupek, zniszczył mi nastrój.
- To jest Lux. Lux to jest Beau - zaczął Andy, a ja byłam zmuszona popatrzeć na bruneta.
- Cześć Lux. Jak ci mija impreza? - powiedział całkiem wysoki, brązowowłosy chłopak. Musiałam chwile przeanalizować w głowie co powiedział, bo jego australijski akcent był ciężki do zrozumienia.
- Całkiem dobrze. Witamy w Szkocji. Jak ci się podoba?
- Dzięki. Jest pięknie, tylko trochę zimno.
- Nie to co w Australii, hmm? - spojrzałam na niego z wrednym uśmieszkiem.
- Nie wiedziałem, że z ciebie taka znawczyni akcentów, mała - powiedział Andy ponownie przywołując do siebie barmana. Tym razem podszedł David, spojrzał na mnie lekko zdenerwowany. Widziałam jak zaciskał szczękę podczas odbierania zamówienia od Beau. Był wkurzony, trzęsła mu się ręka, a gdy odchodził rzucił mi zimne, karcące, jakby ostrzegające spojrzenie. Chłopcy zaczęli rozmawiać, cały czas wybuchali śmiechem przypominając sobie stare czasy, a ja nie mogłam się pozbyć przeczucia, że ktoś na mnie patrzy. Spojrzałam na Davida, który teraz opierał się o bar i bacznie obserwował co się dzieje. Wyglądał na zaniepokojonego, a także wkurzonego. Spojrzał na mnie i skinął tylko głową. Obejrzałam się za siebie. Tłum był spory i ciężko było coś przez niego dostrzec. Przewertowałam twarze tańczących i siedzących w boksach i wydawało mi się, że w jednym z nich siedział Alex i Scott. Odwróciłam się z powrotem do baru i upiłam drinka posyłając uśmiech brunetowi. Co tu się do cholery dzieje? 
- A ty Lux? - głos Beau wyrwał mnie z rozmyśleń.
- Hmmm? - spojrzałam na niego lekko zmieszana.
- Co tutaj robisz? To znaczy, wiesz, pracujesz, uczysz się. Na pewno nie jesteś stąd - powiedział spoglądając na mnie podejrzliwie.
- Um... wiesz chodzę tu do szkoły. Rodzice przysłali mnie pod opiekę do starszej siostry żebym, jak to oni mówią, spokorniała - zaśmiałam się poprawiając pierścionek na palcu. 
- Czyli koleżanka się uczy, a czy koleżanka na pewno nie jest za młoda na przesiadywanie w barze? - zażartował Beau i wrócił do rozmowy z Andy'm. Boże, jaki nachalny typ. Mógł to sobie darować, doskonale wie kim jestem. Podniosłam szklankę i powoli zaczęłam sączyć napój patrząc przed siebie. Spojrzałam na schody prowadzące do wyjścia. Chwilę się im przyglądałam, a gdy pojawił się na nich mój koszmar, oniemiałam. Co on tu do cholery jasnej robi? Mój pieprzony porywacz i do tego największy idiota świata. Harry. Poprawiłam się na krześle i starałam wyglądać na dobrze bawiącą się. Obejrzałam się za siebie i odetchnęłam z ulgą. Joe stał kilka metrów ode mnie wywiercając mi dziurę w plecach. Gdy złapał mój wzrok gestem kazał mi jak najszybciej podejść, wręcz biec. 
- Chłopcy, wybaczcie. Muszę was na chwilę zostawić. Nie przeszkadzajcie sobie - powiedziałam siląc się na uśmiech i spokojny ton. Ostatni raz rzuciłam spojrzenie na miejsce, w którym powinien stać David. Nie było go. Szybkim krokiem podeszłam do Joe i spojrzałam na niego pytająco. Ten, nie mówiąc nic, złapał mnie za ramię i szybko ruszył to tylnego wyjścia. 
- Tylko spróbuj się zatrzymać, a będzie po nas - syknął mi do ucha.
- Co to ma znaczyć? Widziałam Harry'ego. Co to kurwa ma znaczyć? - krzyknęłam mając nadzieję, że mężczyzna mnie usłyszy. W momencie, gdy znaleźliśmy się na zapleczu baru, usłyszałam strzały. 
- Wsiadaj, mała. Wsiadaj kurwa! - krzyknął, gdy oniemiała stałam przed jego samochodem. Brunet wepchnął mnie do samochodu i kilka sekund później byliśmy na drodze. 




- Ja pierdziele, czy powiesz mi wreszcie o co chodzi, proszę - powiedziałam przerywając towarzyszącą nam od kilku minut ciszę. 
- Jak pewnie widziałaś, twój wspaniały cel postanowił nas odwiedzić, ale najpierw wysłał po ciebie swojego kundla - powiedział ze wściekłością. Byłam lekko roztrzęsiona, ale z drugiej strony ulżyło mi, że jestem z Joe, z nim byłam bezpieczna, na razie. Mężczyzna spojrzał na mnie i położył mi dłoń na udzie. Uśmiechnęłam się wzdychając. 
- Co za dupek. Czy istnieje możliwość, że dostanie dzisiaj od kogoś kulkę? - zapytałam kładąc dłoń na dłoni bruneta. On jedynie zaśmiał się i przyspieszył. Po chwili obok nas pojawiło się kolejne auto i zrównało z naszym tempem jazdy. Spojrzałam w lewo i zauważyłam, że za kierownicą siedział jakiś mężczyzna, a za nami pojawiło się jeszcze kilka innych, sportowych, czarnych aut.
- Co to za samochody? Jakaś chora eskorta? - rzuciłam opierając głowę o szybę.
- Wiesz, jesteś dla nas cenna...
- I dlatego podstawiliście pięć ultra drogich samochodów, żebyśmy takim konwojem jechali przez całe miasto, jak prezydent. Wow, pogratulować mózgowi operacji. Tak! Ucieknijmy z baru najdroższymi samochodami jakie mamy, nikt nas nie rozpozna - mówiłam energicznie gestykulując - co za komiczna sytuacja. Nie wierzę. 
- Przestań narzekać i ciesz się, że w ogóle coś zorganizowałem, bo inaczej nadal byłabyś w tym barze podziurawiona jak ser szwajcarski - powiedział i skręcił w stronę swojej posiadłości. 
- Dziękuję, o panie - powiedziałam sarkastycznie, wyszłam z samochodu i ukłoniłam się. Na dworze było zimno, zimniej niż zapamiętałam. Zbierało się na burzę. Wzdrygnęłam się gdy zaczęło mocniej wiać.
- Uh - westchnęłam i próbując jak najbardziej osłonić gołą skórę od chłodnego wiatru. Ruszyłam przed siebie, a gdy znalazłam się przed drzwiami zatrzymałam się i odwróciłam w stronę Joe, który rozmawiał przez telefon przy samochodzie. Miałam teraz okazje mu się przyjrzeć, już kolejny raz tej nocy. No, ale co miałam poradzić, że trudno było oderwać od niego wzrok. Brunet spojrzał na mnie i ruszył w moją stronę nie przerywając kontaktu wzrokowego. Gdy znalazł się obok mnie otworzył mi drzwi i gestem wskazał, abym weszła do środka. Uśmiechnęłam się przekraczając próg. Weszłam właśnie do typowej, klasycystycznej, brytyjskiej rezydencji. Spojrzałam w górę podziwiając misterne zdobienia i wysokie kolumny. Przede mną znajdowały się ogromne, kamienne schody, z prawej i lewej strony rozciągały się korytarze, na których końcach znajdowały się wysokie, drewniane okna. Zrobiłam krok do przodu i obróciłam się wokół własnej osi nie mogąc oderwać wzroku od budynku. 
- Kurde - szepnęłam i ruszyłam przed siebie. Musiałam obejrzeć ten dom i nikt, ani nic nie mogło mnie zatrzymać. Przeszłam przez małe drzwiczki obok schodów, a przede mną ukazała się ogromna sala, z długim, starym stołem mogącym pomieścić z 30 osób. Wysokie okna, freski na suficie i widok na piękny, tonący w świetle księżyca ogród. Przyłożyłam dłoń do ściany w poszukiwaniu włącznika światła, gdy go znalazłam nad moją głową rozbłysnęły dwa lub trzy, kryształowe żyrandole.
- Wow - byłam przeogromną miłośniczką klasycyzmu, stylu wiktoriańskiego, georgiańskiego zwłaszcza w architekturze i nie mogłam zrobić nic innego niż się zachwycać. Rozejrzałam się, po prawej stronie znajdowały się drzwi, tak samo po lewej. Nie wiedziałam gdzie iść, więc postanowiłam, że wyjdę do ogrodu. Zgasiłam światło po czym ruszyłam przed siebie. Mijając stół zauważyłam leżącą na nim paczkę papierosów. Szybkim ruchem zabrałam ją ze sobą.
- Co za ignorancja, jak można niszczyć czar tak pięknego pomieszczenia pozostawiając na stole paczkę, ohydnych papierosów.
Otworzyłam ciężkie drzwi i wyszłam na taras. Był on całkiem spory, w dół prowadziła para, zakrzywionych, kamiennych schodów położona naprzeciwko siebie. Czułam jakbym przeniosła się w czasie, jeszcze chwilę temu siedziałam w cholernie drogim, nowiutkim samochodzie, a teraz stoję podziwiając osiemnastowieczny pałac, czując ducha tego miejsca, wyobrażając sobie jak musiał wyglądać w swoich najlepszych latach.
- Trzymaj - powiedział Joe zarzucając mi na ramiona płaszcz - jest okropnie zimno, a ty stoisz tu bez butów w tym skrawku materiału.
Zaśmiałam się pod nosem i odwróciłam w jego stronę otulając się szczelniej płaszczem. Brunet zabrał z mojej dłoni paczkę papierosów, wyjął jednego, a resztę włożył do kieszeni. Odpalając papierosa bacznie mnie obserwował, w mojej głowie zatliła się myśl, że szuka prawdopodobnych obrażeń, jakby sprawdzał czy na pewno nikt mnie nie dotknął. Skarciłam się w myślach za takie zachowanie, typowe dla zakochanej dziewczynki stojącej przed miłością swojego życia.
- O co chodziło? Dlaczego nie dostałam żadnej informacji, że Harry może być w pobliżu? - powiedziałam przesuwając się bliżej Joe, gdy ten oparł się plecami o poręcz, żeby moje zmarznięte ciało mogło chociaż trochę się ogrzać. 
- Bo nie miałaś że sobą telefonu. Bo po co prawda? To idiotyczne. Zbuntowana nastolatka pokłóciła się z kimś i uciekła z domu, żeby zapić się w trupa i dodatkowo, jeśli nadarzy się okazja, kogoś przelecieć - powiedział obojętnie wypuszczając dym z ust - nie zapominaj, że to nie ty rozdajesz karty, przez chwilę byłaś na szczycie, bo uciekłaś, a w lesie spotkalaś Rutherforda, który uprzejmie ci pomógł. Styles nie jest jedynym celem w tej grze. 
Stałam i patrzyłam przed siebie. Nie miałam nawet zamiaru podważać tego co mówił, nie mogłam, nie podważa się zdania osoby ważniejszej od ciebie, bardziej doświadczonej, zwłaszcza w tej ,,branży".
- Dobrze, przepraszam - powiedziałam że spuszczoną głową, nie miałam ochoty spojrzeć na mężczyznę. Moja pewność siebie przed chwilą całkowicie wyparowała. 
- A teraz właź do środka. Chora nam się nie przydasz - rzucił spokonie,popychajac mnie w stronę drzwi. Wolnym krokiem męczennika weszłam do środka po drodze sięgając po buty które zostawiłam wcześniej. Stanęłam na środku nie więdząc co ze sobą zrobić. Czekałam aż Joe coś powie. Kiedy podniosłam wzrok, napotkałam wykrzywioną we wrednym uśmiechu twarz mężczyzny. 
- Skrucha? Czy ty wiesz co to znaczy? -powiedział zasiadając do stołu. 
Prychnęłam i zajęłam miejsce, które wskazał mi gestem dłoni, na szczycie stołu, po jego prawej stronie. Skrzyżowałam ręce na blacie i ułożyłam na nich głowę, lustrujac wzrokiem bruneta, który czytał coś w telefonie, próbując sięgnąć po laptopa, który leżał trochę dalej. Minęło już trochę czasu, a ja nadal nie zmieniłam swojej pozycji, ani obiektu, na który patrzyłam. Było mi dobrze. W ciszy, z przygaszonym światłem, siedząc na całkiem wygodnym krześle. Sporo myśli kłębiło mi się w głowie, próbowałam je jakoś uporządkować, przygotować jakiś plan działania, żeby Joe nie miał już okazji wspominać mi mojej głupoty.
- Za dużo myślisz - powiedział odrywajac wzrok od komputera. 
- Coś muszę robić. Ty jesteś zajęty, więc nie pozostało mi nic innego, jak użalanie się nad sobą - wzruszylam ramionami zamykając oczy. 
- Idź spać.
- Nie chce spać, jestem duża, nie chodzę spać o 21 - powiedziałam i wyciągnęłam przed siebie ręce, żeby rozluźnić plecy. Mężczyzna pokręcił głową z lekkim uśmiechem i wrócił wzrokiem do komputera.
- To w takim razie zrób nam herbatę, zajmij się czymś. W prawo, za schodami, drugie pomieszczenie. 
- Ugh - westchnęłam i podniosłam się z miejsca - a tak dobrze mi się siedziało. Odwiesiłam płaszcz na oparcie krzesła i ruszyłam we wskazaną mi stronę. 
______________________________________________
- Dzięki - powiedziałam, żeby przerwać nieprzyjemną ciszę, która panowała już od dłuższego czasu. Oderwałam wzrok od jakże interesującej filiżanki i spojrzałam na Joe, który właśnie zamykał laptopa. Ten spojrzał na mnie i skinął głową, podnosząc się z miejsca, położył dłoń na mojej głowie. Uśmiechnęłam się i podniosłam z miejsca, gdy usłyszałam ciche ,,chodź", zabierając po drodze biżuterię, która chwilę wcześniej z siebie zajęłam. Weszłam po schodach i odnalazłam Joe w jednym z pokoi, prawdopodobnie jego sypialni. Oparłam się o framugę i obserwowałam jego poczynania. 
- Porozmawiam z twoim ojcem na temat całej tej sytuacji. Masz - powiedział i wręczył mi szarą bluzę z kapturem - drugie drzwi po lewej są twoje.
- W takim razie, dobranoc - powiedziałam, ostatni raz spojrzałam na bruneta i odeszłam.
Przytuliłam bluzę i wolnym krokiem ruszyłam do sypialni. Nie spieszyło mi się, zdecydowanie nie. Moją głowę nadal zajmowały myśli, nie mogłam znieść wątpliwości co, do powodzenia misji, zastanawiałam się czy lepiej może byłoby odpuścić i oddać to komuś innemu. Może to dobry pomysł. Wróciłabym do domu, wróciła do dawnego, leniwego życia bez zmartwień.
Nacisnęłam na klamkę i jak najdelikatniej pchnęłam drzwi, żeby nie wydały z siebie żadnego dźwięku. Nie trudząc się zapaleniem światła ruszyłam w stronę drzwi, które prawdopodobnie prowadziły do łazienki.
- Co za zmysł, co za nieomylność, trafiłaś do łazienki za pierwszym razem i do tego bez światła - powiedziałam zrzucając z siebie sukienkę - godne podziwu.
Chwilę później stałam ubrana w szarą, lekko za długą bluzę, z mokrymi włosami, bez makijażu, gotowa do kolejnego etapu użalania się nad sobą. Założyłam kaptur na głowę i ruszyłam korytarzem po paczkę papierosów, które zostawiłam gdzieś na dole. 

piątek, 10 lipca 2015

16. Zasady są takie...

- Lux - usłyszałam wołanie z dołu. Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam w dół. 
- Ostatni pokój po prawej - rzuciła ruda i wróciła do kuchni. Odetchnęłam z ulgą, że to tylko ona i ruszyłam do swojego nowego pokoju. Cały czas moje myśli zaprzątał Joe i jego przyjazd tutaj. Dlaczego on tu przyjeżdża... nie chce znowu go spotykać. Weszłam do dużego, białego pokoju z wielkim oknem na całą ścianę. 
- Ładnie tu - rzuciłam rozglądając się. 



Pokiwałam głową z uznaniem przyglądając się obrazkom wiszącym na łóżkiem. Po mojej lewej stronie znajdowała się para drzwi. Oczywiście jedne prowadziły do łazienki, a drugie do garderoby. Wszystko było zachowane w zimnych kolorach, mimo to było przytulnie. Nerwowo spojrzałam na zegarek stojący na szafce. Szybkim krokiem weszłam do łazienki i wzięłam lodowaty prysznic. W ekspresowym tempie umyłam, wysuszyłam włosy i nałożyłam lekki makijaż w odcieniach złotego. Owinięta ręcznikiem przeszłam do garderoby i założyłam bieliznę.


Chwilę stałam przyglądając się ubraniom wiszącym na wieszakach. Wreszcie postanowiłam założyć obcisłą bordową sukienkę sięgającą do połowy łydki. Po wciśnięciu  na siebie sukienki odwróciłam się w poszukiwaniu swojej ulubionej pary butów od Giuseppe Zanotti'ego. Pośpiesznie je założyłam i ruszyłam do schowka na moją najlepszą biżuterię. Wyciągnęłam naszyjnik z pereł i kilka diamentowych pierścionków. Gdy na moich palcach znajdowało się ponad 190 tysięcy dolarów, a na szyji około 30 popsikałam się perfumami i wyszłam z pokoju nie martwiąc się o zabranie telefonu czy portfela. Jednak szybko zawróciłam do pokoju i zabrałam paczkę papierosów. 



Zbiegłam po schodach i ruszyłam do salonu w tych niebotycznie wysokich szpilkach. Poszukiwałam kogoś kto mógłby mnie zawieźć na miejsce, czyli do klubu. 
- Hej! Ty! - warknęłam do jakiegoś chłopaka siedzącego na kanapie - masz zawieść mnie w jedno miejsce bez słowa sprzeciwu. 
Brunet spojrzał na mnie przestraszony i ruszył w stronę wyjścia uprzednio biorąc kluczyki do jednego z aut. Po chwili siedzieliśmy w czarnym Astonie Martinie DV9.
- Zasady są takie - rzuciłam poprawiając jeden z pierścionków - nie wiesz gdzie jestem, nie widziałeś, że wychodziłam, w ogóle mnie nie widziałeś, jasne?
- Tak - odpowiedział bez zawachania. Spojrzałam na niego. Miał dłuższe, brązowe, potargane włosy. Kolczyk w wardze i kilka tatuaży na nieosłoniętych rękach. 


- To dobrze - powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko gdy brunet na mnie spojrzał. Odwzajemnił uśmiech ukazując swoje proste, białe zęby. Nieźle, widzę, że zatrudniamy tylko pięknych ludzi. Patrzyłam na niego jeszcze kilka sekund i odwróciłam wzrok. Wjechaliśmy do miasta. Moją twarz zaczęły oświetlać reflektory, lampy, światła. Czułam, że odzyskuję siły. Zawsze uwielbiałam wielkie miasta tętniące życiem i gdy musiałam wyjeżdżać poza nie, traciłam siły i humor. Odetchnęłam z ulgą wygładzając sukienkę.
- Dokąd jedziemy, księżniczko? - zapytał brunet przygryzając wargę. Spojrzałam na niego z podniesioną brwią i podałam adres. Chłopak skinął głową i przyspieszył, łamiąc kilka przepisów. Na dworze zapanował już kompletny mrok, słońce, którego zachód mogłam oglądać jeszcze niedawno, zaszło, a na jego miejsce zajął księżyc, który dzisiejszej nocy był wyjątkowo jasny i duży.
- Proszę bardzo - usłyszałam mruknięcie chłopaka i poczułam, że samochód hamuje. Spojrzałam na neonowy napis wiszący nad klubem i mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Dziękuję - powiedziałam i przejechałam dłonią po ramieniu chłopaka. Chwyciłam klamkę i otworzyłam drzwi. 
- Dasz radę wrócić sama? - zapytał, a ja spojrzałam na niego. 
- Coś wymyślę, nie martw się na zapas - rzuciłam - do zobaczenia... 
- Scott.
- Do zobaczenia Scott. Miłej nocy. 
Wysiadłam z samochodu, który chwilę później odjechał z zawrotną prędkością. Od razu poczułam na sobie wzrok wszystkich osób stojących w kolejce do wejścia. Spojrzałam na pierwszą osobę w tej kolejce. Niska brunetka zabijała mnie wzrokiem, mierząc od stóp do głów. Przekręciłam głowę i posłałam w jej stronę najbardziej fałszywy uśmiech jaki tylko mogłam. Pewnym krokiem ruszyłam w stronę wejścia patrząc na ochroniarza, który wydawał mi się dziwnie znajomy. Stanęłam naprzeciwko niego.
- Witaj Lux, kope lat - usłyszałam jego niski głos. Podniosłam wzrok z lekkim uśmiechem. Teraz sobie przypomniałam. To był hmmm... Marcus lub Mike. Jakoś tak. 
- Całkiem dużo - powiedziałam i uścisnęłam lekko jego dłoń, którą do mnie wystawił - co u ciebie? Jak się sprawy mają?
- Nie powiem, całkiem dobrze. Wszystko poszło idealnie, a teraz świętujemy i mamy trochę wolnego. Resztę spotkasz w środku. - powiedział z ogromnym uśmiechem i otworzył przede mną drzwi.
- Bardzo się cieszę. Do zobaczenia później - powiedziałam klepiąc go po ramieniu z lekkim uśmiechem. Weszłam do klubu. Przede mną, na środku znajdował się duży, podświetlony bar, przy którym siedziało lub stało mnóstwo ludzi. Na rogach nowoczesnego baru umieszczone były klatki, w których tańczyły półnagie dziewczyny. Dookoła znajdowało się niewiele stolików, a pod ścianami stały duże boksy obite welurowym materiałem. Po prawej stronie sali znajdowało się przejście do innej części klubu. Była tam scena i znacznie więcej klatek, o których wspomniałam wcześniej. Właśnie tam, wszyscy bogaci faceci mogli szastać kasą do woli, patrząc na te przepiękne dziewczyny. Ruszyłam w stronę baru. Światła w podłodze i pot na ścianach przyprawiały mnie o mdłości, ale też wprowadzały w lepszy, imprezowy nastrój. Chwilę później, po przebiciu się przez tłum ludzi i obrzuceniu niektórych z ich siarczystymi obelgami dotarłam do baru. Zasiadłam w bardziej ustronnym miejscu z dala od pijanych nastolatków i napalonych dziadków. Spojrzałam na barmana idącego w moją stronę. 
- Witaj Lux - mruknął, a mimo głośnej muzyki usłyszałam jego zachrypnięty głos, który bardzo mi się podobał. 
- Witaj David. To co zawsze - odparłam kładąc paczkę papierosów na blacie. 
- Nigdy się nie znudzi, prawda? - rzucił odchodząc
- Co prawda, to prawda - odpowiedziałam odpalając papierosa i wkładając go do ust. Chwilę później przede mną pojawił się mój ulubiony drink i niebieskooki blondyn - David.
- Proszę bardzo - powiedział - co cię tu sprowadza?
- Miałam o to samo zapytać. Czy wszyscy moi starzy znajomi to prowadzą? -zapytałam z lekką irytacją - Jestem tutaj w interesach.
- Tak wszyscy - opowiedział inny głos. Spojrzałam przez ramię i ujrzałam kogoś, kogo się tutaj nie spodziewałam. 



- Ohh - to tyle co mogłam wydusić widząc go. Stał przede mną, jak zwykle, niezwykle przystojny, w idealnie skrojonym garniturze. Zapuścił brodę i zmienił fryzurę, co dodawało mu jeszcze większego uroku. Byłam w nim zakochana po uszy od kiedy poznałam go w wieku 13 lat. Szaleję za nim do dzisiaj, mimo, że gdybym była troszkę młodsza mógłby być moim ojcem.
- Panie Manganiello, coś podać? - zapytał barman wyrywając mnie z transu.
- Tak, to samo co sączy właśnie ta piękna dama - powiedział oschłym tonem nie przerywając naszego kontaktu wzrokowego.
- Oczywiście, coś... - blondynowi nie było dane dokończyć ponieważ mężczyzna odwołał go gestem dłoni.
- Witaj, droga Lux - powiedział i złożył krótki pocałunek na mojej dłoni. Jak zwykle zachowywał się bardzo spokojnie, z wrodzoną szarmancją.
- To wielki zaszczyt widzieć cię tutaj - powiedział z zabójczym uśmiechem siadając niedaleko mnie.
- To dla mnie także wielka przyjemność - powiedziałam przybierając profesjonalny wyraz twarzy i biorąc łyka drinka. 
- Skoro już się spotkaliśmy to powiedz mi jakie interesy cię tu sprowadzają - rzucił niby od niechcenia. Zawsze jego ton był władczy, a on wykorzystywał swoją pozycję i majątek do rzeczy, które mogły zaszkodzić wszystkim innym dookoła, oprócz niego. Każda moja rozmowa z nim wyglądała tak samo. On wyciągał ode mnie informacje o misjach, spotkaniach, transferach, a ja jak zaczarowana odpowiadałam na każde jego pytanie bardzo, ale to bardzo wylewnie. Pewnie znacie takie osoby, przy których tracicie całą pewność siebie i elokwencję. On właśnie był tą osobą. Nikt inny nie sprawiał, że tak długo i dokładnie ważyłam słowa, które wypowiadałam. Nie chciałam popełnić żadnego błędu, żeby nie pomyślał, że jestem tylko głupim dzieckiem zamieszanym w sprawy, o których nie ma pojęcia. 
- Można powiedzieć, że pewien chłopiec zrobił to czego nie powinien i musi za to zapłacić - powiedziałam zakładając nogę na nogę. 
- Pański drink, sir - powiedział barman stawiając na blacie szklankę wypełnioną napojem. 
- Za długo, odejdź - rzucił chwytając moją dłoń i przyglądając się biżuterii.
- Ładne - powiedział przybliżając moją dłoń do swojej twarzy. Z zamarłym sercem przyglądałam się jego poczynaniom. Nie mam pojęcia dlaczego to robił. Nigdy nie spotkałam się z takim gestem z jego strony. Może robił to ponieważ największy z tych pierścionków był właśnie od niego, albo był wielbicielem biżuterii. Hah, kogo ja oszukuję. Oczywiście, że robił to, ponieważ doskonale wiedział jak na mnie działa i perfidnie to wykorzystywał od kiedy skończyłam 17 lat. Czy wiedziałam, że to jest złe? Tak, ale z każdym spotkaniem zatracałam się tak bardzo, że po kilku latach stał się kimś tak bliskim mojemu sercu, że nie mogłam tego zakonczyć. 
- Ode mnie, prawda? - bingo
- Dokładnie - odpowiedziałam spięta. Niech on mnie już puści.
- Lubię ją - powiedział delikatnie odkładając moją dłoń. 
- Ja też - szepnęłam z uśmiechem i sięgnęłam po drinka. Przez kolejne kilkanaście minut rozmawialiśmy o sprawach bardziej biznesowych, o moim ojcu, o mnie, o nim. 
- A teraz, pani wybaczy, ale muszę zaopiekować się sprawami klubu - powiedział i kolejny raz tego wieczoru złożył pocałunek na mojej dłoni. 
- Oczywiście, do zobaczenia - powiedziałam i spojrzałam mu w oczy. Mężczyzna położył dłoń na moim policzku i pogładził go kciukiem. 
- Na pewno - powiedział, uśmiechnął się i odszedł. Odprowadziłam go wzrokiem do momentu kiedy zniknął mi z pola widzenia. Odwróciłam się w stronę baru i zamówiłam kolejnego drinka, tym razem mocniejszego. Po chwili przede mną stał mój wymarzony napój.
- Matko, co on za mną robi - westchnęłam przebiagając ręką po głowie. 

_________________________________________________________________________________
EDIT:
uwaga uwaga zapominamy o imieniu Josh, postanowiłam zmienić imię koszmaru Lux ponieważ nie pasowało mi do opowiadania, w kolejnych rozdziałach poznacie imię koszmaru Lux :)
KOLEJNY EDIT:
jestem idiotką i zapomniałam, że w poprzednim rozdziale musze zastąpic imie Josh innym także, jeśli wrócicie na koniec poprzedniego rozdziału dowiecie się jak koszmarek ma na imię.

sobota, 30 maja 2015

15. Lepiej by było zapytać czy jesteś gotowa na spotkanie ze starymi koszmarami

- Witaj w domu, księżniczko - powiedział Jesse lekko szturchając mnie w ramię. Otworzyłam oczy i zamrugałam kilka razy, aby wyostrzyć obraz.
- No pięknie - westchnęłam wychodząc z samochodu - gdzie jesteśmy?
- W nowym domu - rzucił Matt wyciągając coś z bagażnika. Spojrzałam na niego i podniosłam brwi.
- Twój ojciec powiedział, że musimy zmienić naszą baze na coś mniej rzucającego się w oczy - odpowiedział Jesse odpalając papierosa.
- Jakiś stary pałac rzucał się mu w oczy, a to nie będzie? - powiedziałam opatulając się płaszczem. 


- Proszę cię, to przecież nasz szef. Co mieliśmy mu powiedzieć? Że to chujowy pomysł? - warknął Matty, trzaskając klapą bagażnika. Prychnęłam i ruszyłam ścieżką w stronę drzwi. 
- Dobra, nie ważne - syknęłam obciągając niżej sukienkę - czy mój samochód został dostarczony? Obaj mężczyźni skinęli głowami, wyprzedzając mnie. Chwilę później byliśmy obok drzwi. 
- Czy jesteś gotowa na spotkanie ze starymi znajomymi? - powiedział Matty podnosząc jedną brew z cwanym uśmieszkiem.
- Oczywiście - odpowiedziałam podnosząc kącik ust. Udawałam odważną, tak na prawdę byłam przerażona jak nigdy. Bałam się z kim będę miała do czynienia i jakie wspomnienia powrócą. O tak, wspomnienia są najgorsze. 
- Lepiej by było zapytać czy jesteś gotowa na spotkanie ze starymi koszmarami - rzucił Jesse przepuszczając mnie przez drzwi. 
- Mam nadzieję - szepnęłam i poczułam lekki uścisk w żołądku. Spojrzałam na duży salon znajdujący się centralnie przede mną. Po prawej stronie, niedaleko drzwi były szklane schody, pod którymi stało mnóstwo pudeł, walizek i skrzyń. Westchnęłam i ruszyłam dalej. Po lewej stronie małego korytarza była kuchnia, a po prawej metalowe drzwi. Zrobiłam kilka kolejnych kroków. Stałam obok przeszklonych drzwi prowadzących na taras. Umm.. Basen, fajnie. Uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam na białą sofę i kilka foteli ustawionych niedaleko niej. Na sofie siedział mężczyzna. Chwile się mu przyglądałam, próbując sobie przypomnieć kto to. Nagle mnie olśniło.
- Alex - szepnęłam i ruszyłam w stronę chłopaka. Zatrzymałam się obok sofy, położyłam dłonie na oparciu i lekko przechyliłam się do przodu żeby mieć lepszy widok na chłopaka.
- Hej - rzuciłam i złożyłam szybki pocałunek na policzku chłopaka.
- Witaj - powiedział zachrypniętym głosem z pięknym brytyjskim akcentem. Alex, wysoki chłopak z kruczo czarnymi włosami zawsze idealnie zaczesanymi do góry w stylu Elvisa. Dowodził jednym z najlepiej wyszkolonych oddziałów w naszej organizacji. Był wzywany tylko i wyłącznie w naprawdę poważnych sytuacjach. Jego ludzie byli tak dobrze wyszkoleni, że nie można było ich nazwać zwykłymi chłopakami, którzy postanowili dołączyć do gangu. O nie. To były maszyny do zabijania. 
- Jak się trzymasz? - zapytał rzucając telefon na stolik naprzeciwko niego. Westchnęłam i odwróciłam wzrok.
- Bywało lepiej - szepnęłam.
- Niedługo będzie po wszystkim i będziesz mogła wrócić do swojego życia - powiedział i położył mi dłoń na ramieniu.
- Oby. Jestem okropnie wyczerpana tą akcją. Nie chcę już brać w tym udziału - szepnęłam siadając obok chłopaka.
- Nie przesadzaj. Twój ojciec wie, że nie jest z tobą za dobrze, dlatego jesteśmy tutaj. Ja, Nelly, twoja siostra, Jesse i Matty. Jeszcze dzisiaj, najpóźniej jutro, dotrze reszta - powiedział z uśmiechem.
- Nelly wróciła? - zapytałam zaskoczona. Chłopak przytaknął i wziął do ręki telefon, który zaczął wibrować. Odebrał telefon i wstał. Już miał odchodzić kiedy odwrócił się w moją stronę, położył dłoń na policzku i puścił oczko. Uśmiechnęłam się na ten gest i odprowadziłam go wzrokiem do drzwi wyjściowych. Chwilę później podniosłam się z sofy i ruszyłam schodami na górę w poszukiwaniu kogoś znajomego. Chociaż najbardziej chciałam spotkać Nelly. Nelly - wysoka brunetka o niezwykłej urodzie. Dziwna, brzydka i piękna zarazem. Zajmowała się informatyką, była ulubienicą mojego ojca, jego prawą ręką. Zawsze zachowywała kamienną twarz, była niczym posąg. Jednak, mimo tego wszyscy ją uwielbiali. 


Gdy byłam na szczycie schodów rozejrzałam się lekko. Ściany były białe, na niektórych wisiały kolorowe obrazy. 
- Dom jak dom, nic specjalnego - rzuciłam przyglądając się jednemu z obrazów.
- Nie podoba ci się? - usłyszałam znajomy głos, który mógł należeć tylko do jednej osoby - Nelly. Uśmiechnęłam się i szybko odwróciłam. 
- Nelly - powiedziałam i uściskałam dziewczynę - jak się masz?
- W porządku, dzisiaj przyjechałam i jestem okropnie zmęczona, leciałam tutaj prawie z drugiego końca świata, więc mam nadzieję, że to nie będzie jakaś błahostka - powiedziała z lekkim uśmiechem
- Sama nie wiem czemu tu jesteście, nie widziałam ojca od ponad miesiąca - rzuciłam lustrując ją wzrokiem. Ubrana była w czarne spodnie z wysokim stanem i obcisłą, krótką koszulkę w szarym kolorze, na to zarzucony miała długi, sięgający prawie do kostek czarny, puchaty sweter. 
- No dobrze, nie ważne. Mów co u ciebie - powiedziała idąc wzdłuż korytarza. Ruszyłam za brunetką, która zatrzymała się przy drzwiach. 
- A co mogę powiedzieć? - zapytałam w przestrzeń - Tak naprawdę, od kiedy tu jestem, nie żyję. Jestem martwa, nie czuję nic. A ten miesiąc czy dwa były jakby wyjęte z mojego życia i prawie nic z nich nie pamiętam. Czuję taką dziwną pustkę.
Dziewczyna westchnęła przytakując i spojrzała na mnie ze wzrokiem pełnym współczucia.
- Nie rób ze mnie ofiary - powiedziałam z uśmiechem.
- Co?
- Patrzysz na mnie jakby umarła mi połowa rodziny, a ja właśnie dowiedziałam się, że mam raka i kilka dni życia - powiedziałam lekko uderzając ja w ramię. Brunetka zaśmiała się otwierając drzwi i wchodząc do środka. Jej pokój był bardzo duży i jasny. Na przeciwko drzwi znajdowało się łóżko z mnóstwem kolorowych poduszek, a po prawej stronie, pod ścianą stało ogromne biurko z mnóstwem monitorów i innych urządzeń. Po drugiej stronie pokoju znajdowała się para drzwi. Trochę dalej stały dwie sofy i fotele. Wszystko było zachowane w jasnych kolorach. Można powiedzieć, że było przytulnie, gdyby nie te pikające komputery. 
- Oh, przepraszam - powiedziała teatralnie i usiadła przy maszynach. Zaśmiałam się lekko na reakcję dziewczyny i usiadłam na sofie niedaleko niej. Przez chwilę przyglądałam się co robi, jednak zaczęły mnie boleć oczy, dlatego podniosłam się. Zaczęłam przechadzać się po pokoju skanując każdy jego kawałek. 
- Czy to jest ten chłopak którego miałaś zabić? - zapytała. Zaskoczona odwróciłam się w jej stronę. Brunetka siedziała wpatrzona w ekran z szeroko otwartymi oczami i lekko uchylonymi ustami. Spojrzałam na nią zdziwiona i podeszłam bliżej, aby dowiedzieć się o co jej chodzi. Gdy znalazłam się obok komputera dziewczyna wskazała na ekran. 
- To on? - warknęła uderzając ręką w blat. Spojrzałam na nią lekko zdezorientowana.
- Nie przesadzasz troszkę? - zapytałam powstrzymując swoje zirytowanie
- Czy możesz mi odpowiedzieć na to pieprzone pytanie? Wleczesz się z drugiego końca pokoju przez pięć minut - warknęła spoglądając na mnie. Prychnęłam i spojrzałam na ekran. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę wyjścia.
- Tak, to on - powiedziałam i trzasnęłam drzwiami. Zawsze tak kończyły się nasze rozmowy. Niby wszystko jest normalne, jesteśmy przyjaciółkami, znamy się od zawsze, ale i tak nie możemy ze sobą wytrzymać nawet 5-ciu minut. Ruszyłam korytarzem w stronę schodów.
- Wróć tu - usłyszałam krzyk brunetki. Odwróciłam się w stronę drzwi, w których stała wkurzona dziewczyna. 
- Spierdalaj - powiedziałam, pokazałam jej środkowy palec i ruszyłam dalej. Zeszłam na dół i ruszyłam do kuchni, po drodze pozbywając się butów i płaszcza. Weszłam do czarno-białego pomieszczenia z wielkim metalowym stołem i mnóstwem różnorakich, kolorowych krzeseł. Przeszukałam szafki i wyjęłam z nich mleko, miskę i płatki. Westchnęłam i zajęłam miejsce na jednym z krzeseł. Przeżuwając chrupki przeglądałam jakieś papiery, które leżały na stole. Listy, rachunki, powiadomienia, zaproszenia, rozkazy, zaświadczenia, umowy... nuda.



Nagle usłyszałam skrzypnięcie drzwi i kroki.
- Hej - usłyszałam głos mojej siostry. Spojrzałam na nią z uśmiechem i skinęłam głową.
- Rozpakowałaś się już? - zapytała opierając się o blat i przeglądając swój telefon. 
- Nie miałam okazji - powiedziałam gryząc płatki. Rudowłosa skinęła głową i uśmiechnęła się do telefonu. 
- Dobra, ja mam teraz ważną sprawę do załatwienia, więc jakbyś mogła się pospieszyć i wyjść, byłoby cudownie - powiedziała porządkując rzeczy na blacie stołu.
- Jasne - rzuciłam i wzięłam ostatnią łyżkę płatków. Chwilę później usłyszałam ponowne skrzypnięcie drzwi i ciężkie kroki. Spojrzałam w górę i zobaczyłam starszego mężczyznę w granatowym garniturze. Uśmiechnęłam się lekko do niego i ruszyłam w stronę zlewu.
- Czy wszystko jest gotowe? - usłyszałam cichy głos mojej siostry. Podeszłam do umywalki i wrzuciłam do niej miskę. 
- Dobrze, mamy prawie wszystkich - ponownie usłyszałam głos Celes - jeszcze dzisiaj dotrze tutaj Joe. 
Gdy usłyszałam to imię zamarłam. Zachłysnęłam się powietrzem i zaczęłam kasłać. Poczułam na sobie wzrok dwóch osób. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę wyjścia.
- Lux, wszystko w porządku? - spojrzałam na siostrę i skinęłam.
- Jest dobrze, przepraszam - rzuciłam i wbiegłam po schodach na górę. Nie tylko nie Josh. Każdy tylko nie on... Chyba jednak nie jestem gotowa na spotkanie z moimi starymi koszmarami...

środa, 18 lutego 2015

Dziękuje

Tak wiem, że powinien pojawić się rozdział, bo kurde ile czasu minęło od ostatniego rozdziału? Chyba 2 miesiące lub więcej, nie pamiętam. Przepraszam. Wiem, że czekacie na nowy, ale kurde nie wiem jak się za niego zabrać, bo jak już wiele razy pisałam, chyba wzięłam na swoje barki zbyt dużo i ten temat mnie poprostu przerósł i nie daje rady. Ostatni rozdział jakoś mi wyszedł, wkleiłam kilka nowych postaci, ale teraz całkowicie straciłam pomysł. Nie wiem co napisać, co fajnie by się czytało, co byłoby fajnym rozwinięciem tematu. Nic. Całkowita pustka. 

Przepraszam... mogłam w ogóle tego nie zaczynać.

A! I bardzo dziękuję wam za te wszystkie dobre słowa. Nie te: ,,next, czekam na nexta, czekam na kolejny, kiedy kolejny"
Wszystkim którzy się wysilają i piszą nawet krótkie komentarze, które mogą pomóc mi w pisaniu tego, bardzo dziękuję :)

poniedziałek, 5 stycznia 2015

14. Dlaczego się nie sprzeciwiliście?

- Ojj, biedna Lux. Co się stało? Ktoś cię porwał?
_________________________________________________________________________________
Spojrzałam na Jego twarz, na której malował się wredny, zwycięzki uśmieszek. Czy ten chłopak myśli, że mnie zagiął, a ja zacznę się przed nim płaszczyć? Ha, nie ma szans. Nigdy nie zdobędzie tej satysfakcji. Muszę opracować plan. Za mną jest dwóch gości, no i pewnie jest jeszcze kilku w domu. Do tego On i jacyś inni faceci. Ja pierdole, to będzie straszne. Czy mam przy sobie telefon? Hmm... nie, szkoda. Może Kaya go ma i mi go odda. A to stanie się niedługo.
- Co się stało? Zaniemówiłaś? - do moich uszu dotarł ten sam denerwujący głos. Zmierzyłam go chłodnym wzrokiem i prychnęłam. Chłopak podniósł kącik ust do góry ukazując zagłębienie w policzku i oparł się o frot biurka zmniejszając odległość między nami.Nie spuszczałam z niego wzroku. Stałam prosto i wpatrywałam się z chcęcią mordu w jego oczy. 
- Jeśli chcesz wyjść z tego cało, lepiej zacznij mnie błagać o litość - powiedział uśmiechając się lekko - i chyba znasz sposób żeby mnie przekonać, dziwko. 
I właśnie w tym momencie przegiął. 
- Styles ty chuju! - krzyknęłam i rzuciłam się w stronę chłopaka - nie daruję ci tego! Jeszcze dostaniesz to na co zasłużyłeś! Będziesz skończony i już nikt, ani nic ci nie pomoże. Zniszcze cię szyciej niż zdołasz się obejrzeć!
Byłam już o krok od Niego. Wyciągnęłam ręce żeby złapać go za szyję, jednak zostałam powstrzymana przez dwóch osiłków. Złapali mnie za ramiona i lekko podnieśli. Zaczęłam się wyrywać, jednak fakt, że nie dotykałam stopami podłoża utrudiał ucieczkę. Nadal mnie trzymając zrobili kilka kroków do tyłu i rzucili na podłogę. Opuściłam głowę pozwalając żeby włosy zakryły twarz i resztę ciała. 
- Odwaga cię opuściła? Już nie dajesz rady, chcesz mi coś powiedzieć? - powiedział
- Pierdol się, Styles. - warknęłam i zaczęłam się podnosić - To jedyne co mogę ci powiedzieć. Pierdol się. 
Ponownie stanęłam prosto i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nawet nie zauważyłam kiedy ta grupka i starszy pan opuścili pokój. Zostałam sama z Nim i tymi osiłkami. Nagle usłyszeliśmy hasał tłuczonego szkła i krzyki. 
- Pójdźcie to sprawdzić! - krzyknął chłopak, a chwilę później usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Świetnie. Wystarczy tylko, że Harry do mnie podjedzie, a ja go załatwię, ale najpierw się z nim pobawię. Potrzebuję odstresowania, prawda?
Brunet spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i zlustrował moją sylwetkę. Dyskretnie spojrzałam na to co mam na sobie. Jak zwykle. Krótka sukienka, pończochy i platformy. Miałam jeszcze na sobie dłuższy czarny płaszcz, co pozwoliło mi się lekko zasłonić.





Wyprostowałam się i pewnie spojrzałam na niego. 

- Nieźle - przyznał z uznaniem. Uśmiechnęłam się lekko i poprawiłam włosy. 
- O czym my to.. ah wlaśnie. Miałaś mnie przkonać żebym cię wypuścił, a ty chyba wiesz co zrobić - powiedział z zadziornym uśmieszkiem. Spojrzałam na niego z podniesioną brwią. Czy ten dupek uważa mnie za taką dziwkę?
- Spierdalaj - powiedziałam i rozejrzałam się po pokoju - nie jestem dziwką, a już na pewno nie twoją. Wkurzył się, kątem oka zauwżyłam, że zacisnął pięści. Uśmiechnęłam się pod nosem i podeszłam do półki z książkami. Przejechałam dłonią po grzbietach studjując tytuły utworów. Całkiem niezły gust. Mogłabym się z nim dogadać. Pomyślałam przypominając sobie starszego pana, który kilka minut wcześniej wyszeł z pomieszczenia. Nagle poczułam pchnięcie, a moje plecy zderzyły się z regałem. Jego ręka została zaciśnieta na moim gardle.
- Jesteś dziwką i nikim więcej. Takie ścierwo jak ty nie powinno istnieć. Najlepiej by było gdybyś umarła, najlepiej tragicznie i wtedy nikomu byś nie przeszkadzała - warknął. Spojrzałam na niego zdziwiona, moje usta otworzyły się lekko, a oczy zaszkliły. 
- Zwiążę cię - szepnął i oblizał wargi. Moja pewność siebie zniknęła jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nogi się podemną ugięły, a umiejętność mowy zanikła. Pierwszy raz w całym życiu zdarzyło mi się coś takiego. Spojrzałam w dół. Nie wiedziałam co zrobić. Pierwszy raz czułam się bezbronna i niepotrzebna. Przygryzłam wargę i spojrzałam na bruneta. Ubrany był w czarne spodnie i lekko rozpiętą od góry koszulę, tego samego koloru. Spod wywinętych rekawów wystawały tatuaże. Ostatni raz spojrzałam na jego szyję, która po części pokryta była tuszem. Powróciłam wzrokiem na oczy chłopaka, który przyglądał mi się z lekkim, chamskim uśmieszkiem. Westchnęłam czując metaliczny smak krwi w ustach. Weź się w garść, idiotko. To nie jest najlepszy czas na tracenie wiary w siebie. Ponownie westchnęłam i uśmiechnęłam się chytrze. Brunet zacisnął dłoń na mojej szyji. I to był błąd. W jednej chwili wyciągnęłam z wcześniej rozerwanej kieszeni płaszcza mały sztylet i wbiłam mu w ramię. 


Chłopak automatycznie cofnął się i złapał za ramię. Spojrzałam na niego z chytrym uśmieszkiem i podeszłam do klęczącego już bruneta. 
- I co? Jak się teraz czujesz, pokonany przez dziwkę? - powiedziałam akcentując ostatnie trzy słowa. Wyjęłam kolejne dwa ostrza i uklęknęłam obok chłopaka. Leżał na boku i lekko zwijał się z bólu. Prychnęłam. Podniosłam się i szybkim krokiem ruszyłam do wyjścia. 
- Ty dziwko, nie żyjesz - szepnął. Odwróciłam się. Podpierał się jedną ręką o regał z książkami, a druga bezwładnie zwisała. Uśmiechnęłam się. Już miał ruszyć w moją stronę, kiedy kika centymetrów przed twarzą wbiły się dwa kolejne ostrza. Zatrzymał się i spojrzał z przerażeniem na ostrza, a później na mnie. Nagle kilka książek z samego szczytu regału spadło na niego. Niefortunnie wyrywając z ramienia sztylet. 
- Ups, zostanie blizna - powiedziałam przesłodzonym głosem i wyszłam. Znalazłam się na długim korytarzu. Spojrzałam w lewo. Nie, tam byłam.... Bez niepotrzebnego myślenia ruszyłam w prawo. Szłam kilka sekund długim, białym korytarzem, później postanowiłam skręcić w lewo. Zauważyłam ogromne, drewniane drzwi. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Po kilkunastu sekundach nasłuchiwania ruszyłam szybkim krokiem. Nagle zauważyłam, że obok drzwi znajduje się ogromna komoda. Jeśli się okaże, że tam jest mój telefon to jestem najszczęśliwszą osobą na świecie. Sprawdziłam szuflady, niektóre były zamknięte, a w tych otwartych nie znalazłam niczego ciekawego oprócz wizytówki. Bez wachania wzięłam ją i schowałam do kieszeni. Stanęłam przed drzwiami. Zamknęłam oczy i westchnęłam. Nacisnęłam klamkę. Jest! Jest! Jest! JEST! Kurwa, Tak! Znalazłam się na podwórku. Najprawdopodobniej z tyłu domu. 
- Las - szepnęłam - może to nie jest za dobry pomysł, ale jednak zawsze coś. Wyszłam z domu, zamknęłam za sobą drzwi żeby nie było podejrzeń i pobiegłam. Pewnie minęło mnóstwo czasu i przebiegłam kilka kilometrów. Straciłam rachubę czasu, ale byłam pewna, że jestem daleko od tego domu i Harry'ego. Zatrzymałam się i rozejrzałam. Stałam na środku leśnej drogi. 


- Niby to jest najłatwiejsza droga, żeby mnie znaleźć. Przecież nie będą mnie szukać na pieszo, ale zaryzykuję.
Ruszyłam wolnym krokiem. Wiał zimny wiatr, byłam zmęczona i zmarznięta, a nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Poprawiłam włosy i wyjęłam telefon. 
- No jasne. Rozładowany, jak zwykle - prychnęłam i bardziej otuliłam się kurtką. Westchnęłam i powoli szłam nasłuchując odgłosów samochodów czy zwierząt. Cisza...
Tym razem nie była odprężająca i miła. Nagle usłyszałam swoje imię i bardzo znajomy głos. Wyrwało mnie to z zamyślenia. Przede mną zatrzymał się czarny samochód. Jak najszybciej przebiegłam po liście nazwisk kojarzących mi się z tym głosem. 
- Jesse - mruknęłam spoglądając na zarys mężczyzny wysiadającego z samochodu. Odwrócił się w moją stronę z chamskim uśmieszkiem i ruszył wolnym krokiem. 
- Witaj, księżniczko - powiedział z ironią.
Znalazł się kilka metrów ode mnie. Dopiero teraz mogłam się mu dokładniej przyjrzeć. Zmienił kolor włosów. Ma więcej tatuaży. Uśmiechnęłam się i podniosłam brew.



- Jesse - powiedziałam i ruszyłam w jego stronę - co ty tu robisz? 
- Szukałem cię - odpowiedział i przyciągnął do siebie. 
- A tak na prawdę? - szepnęłam wtulając się w chłopaka. 
- Twój tatuś powiedział, że przedłużasz i razem mamy się tym zająć. A tak na marginesie, co ty tu robisz do cholery?! - odpowiedział odsuwając mnie od siebie i mierząc zaskoczonym, lekko wkurzonym spojrzeniem. 
- A... - machnęłam ręką - spaceruję. 
- W tych butach i sukience, o ile to sukienka. Krótszych nie było? - zapytał skanując mnie od gory do dołu. 
- No były, ale powiedziałam sobie, że dzisiaj bez szaleństw. No przecież wiesz, że lubie dobrze wyglądać - odpowiedziałam przesłodzonym głosem
- Yhy, powiedzmy, że ci wierzę - odpowiedział mrużąc oczy - może chociaż powiesz swojej maskotce. Spojrzałam na niego zdziwiona. W jednej chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwi i kroki. Odwróciłam wzrok na samochód. Na mojej twarzy momentalnie pojawił się uśmiech. Odlepiłam się od Jesse'ego i w podskokach podbiegłam do kolejnego mężczyzny.
- Aaaaaa, Matty! - krzyknęłam i rzucilam się na niego. Zamknęłam niższego od siebie chłopaka w miażdżącym uścisku. 


- Lux... - powiedział lekko zachrypniętym głosem - puść mnie, dusisz. Spojrzałam na chłopaka i rozluźniłam uścisk. 
- Dlaczego tu jesteście? Dlaczego się nie sprzeciwiliście? - powiedziałam patrząc raz na Matty'ego raz na Jesse'ego. 
- Bo to nasz szef? Dlaczego ty się nie sprzeciwiłaś? Mogłaś zrobić to samo - odpowiedział Matty odpalając papierosa. Prychnęłam i spojrzałam na czarno-biało włosego mężczyznę. On tylko wzruszył ramionami. Ponownie spojrzałam na bruneta. Siadział na trawie opierając plecy o drzewo. Wolnym krokiem podeszłam do niego i usadowiłam się niedaleko. Chłopak spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem i podał paczkę papierosów. 
O tak, tego potrzebowałam. Wyjęłam jednego i skinęłam głową w ramach podziękowania, a następnie odpaliłam papierosa. 
- Gdzie byłaś? - szepnął spoglądając na mnie.
- Zostałam ,,porwana" przez tego chłopaka, którego mam zabić - westchnęłam spoglądając na stojącego nad nami Jesse'ego, ktory właśnie odpalał swojego papierosa. Stworzył nam się klub palaczy... Matty wygląda jak chodząca śmierć, tak samo Jesse. A minęło kilka miesięcy. Niedługo będę ich widywać na cmentarzu, prędzej nałóg ich zabije niż człowiek. To jest okropne... ale to ich życie...
- Ile u niego byłaś? - zapytał brunet
- Kilka godzin, w nocy mnie zabrali, a jakąś godzine temu uciekłam - odpowiedziałam poprawiając włosy i płaszcz. 
- Miałaś ze sobą broń? - tym razem zapytał Jesse
- Nie, ale w płaszczu miałam wszyte kilka sztyletów - uśmiechnęłam się pokazując im jeden.
- Ja pierdole, ale idioci. Nawet cię nie przeszukali - powiedział Matty rzucając wypalonego papierosa na ziemię. 
- Też się zdziwiałam. Ci moi porywacze nie byli zbyt inteligentni, chyba za bardzo nie wiedzieli co robią. Wrzucili mnie do samochodu, a później gadali między sobą co mają zrobić - parsknęłam - Jednak udało im się zabrać mój telefon. 
- Gdybyśmy my mieli cię porwać nie byłoby tak kolorowo - powiedział Jesse - i na pewno nie wydostałabyś się tak szybko. A właśnie, co do tego chłopaka... to co ty u niego robiłaś? 
- Długa historia. Impreza, szczeniackie zabawy i głupi zakład - odpowiedziałam podchodząc do chłopaków. Spojrzałam na nich i przytuliłam.
- Cieszę się, że jesteście tu ze mną - szepnęłam zaciaśniając uścisk. 

wtorek, 16 grudnia 2014

13. Ojj, biedna Lux

[- Kici kici...]
Kurwa. Ile bym dała żeby ktoś postanowił teraz odwiedzić Harry'ego.
Nie odrywając wzroku od wejścia do salonu zaczęłam powoli przesuwać się w lewą stronę. Miałam jedną szansę na ucieczkę. Na szczęście drzwi na taras były lekko uchylone, co dało mi łatwiejszą drogę ucieczki. 
- I tak się nie schowasz, zawsze cię znajdę.
Kurde, kurde, kurde. Oby był ślepy lub nieogarnięty, bo moja ucieczka pójdzie się jebać. 
Zapanowała cisza. Nie było słychać już kroków, silników samochodów, szmerów, nawet wiatru. Wszystko nagle ucichło. Ile bym teraz dała za jakiś wybuch lub alarm. Moje błagania jednak nie zostały wysłuchane. W domu było strasznie cicho. Jakby ten facet rozpłynął się. Dobra, muszę się oganąć i jak najszybciej uciec. To moja ostatnia szansa. 
Westchnęłam i rzuciłam się do ucieczki. Przekroczyłam próg, zimny wiatr uderzył w moją odkrytą skórę, w głębi duszy już skakałam ze szczęścia. Nagle poczułam ramiona zacikające się ciasno na mojej talii i rękach. Zaczęłam się szarpać. 
- Nie szarp się, mała - usłyszałam niski, męski głos. Jedyną rzeczą, która mnie zdziwiała to, to że skądś go kojarze. 
Wszedł ze mną do domu. Ostatni raz spojrzałam na taras, którego drzwi zostały właśnie zamknięte przez kolejenego mężczyzne. Otworzyłam szeroko oczy i zaczęłam się rozglądać za kolejną droga ucieczki. Jednak było za ciemno, a ja nie znałam tak dobrze tego domu. Mężczyzna rzucił mnie na sofę. Na szczęście mnie nie związali. Usłyszałam za sobą chrząknięcie. Wyprostowałam się, a moja pewność siebie powróciła. 
- Pójdziesz z nami, kotku.
Prychnęłam na jego słowa. Nie boję się go. Jeszcze nie wie z kim zadziera. Jeśli tylko w moim zasięgu znajdzie się broń, na pewno nie będę oszczędzała amunicji. 
- Wstawaj - warknął. Spojrzałam z pewnym uśmieszkiem na cień przede mną.
- Nie słyszysz mnie?! 
- Słyszę, nie musisz się wydzierać - odpowiedziałam.
- To wstawaj, kurwa.
- Nie mam butów - odpowiedziałam poprawiając swoją pozycję.
Najwyraźniej wkurzony mężczyna ruszył w stronę drzwi wejściowych, a chwilę później na moich udach znalazły się buty. 
- I kurtki
- Nie, no teraz to już przesadziłaś! Wstawaj szmato!
Podniosłam się z kanapy i przeszłam w stronę drzwi. Zatrzymałam się i spojrzałam na osobę stojącą najbliżej mnie. Chrząknęłam i skinęłam na szafę. Przestraszony mężczyzna wyjął z niej mój płasz. Czy jestem aż tak przerażająca? Oby tak. Nagle ktoś złapał mnie i przerzucił sobie przez ramię, a chwilę później zostałam wrzucona do jakiegoś samochodu. 
- I co z nią teraz?
- Nie wiem, chyba mamy ja zawieść do H..
- Zamknij morde. Może nas słyszeć.
Usłyszałam szepty na przodzie samochodu. Czyżby moi porywacze nie wiedzieli co zrobić?
Uśmiechnęłam się i spojrzałam za szybę. Rozpadało się, zaczął wiać wiatr, a niebo co jakiś czas rozjaśniało się i słychać było grzmot. Westchnęłam i zamknęłam oczy. Pomyślałam o mojej siostrze i tym, że nawet nie wie, że ,,zostałam porwana". Zaczęłam rozmyślać o tym, co by było gdybym nie została wplątana w to całe bagno, gdybym nie musiała zabijać ludzi. Byłabym normalną dziewczyną, miałabym chłopaka, chodziła na imprezy, miała swoje problemy. Jednak moje życie było jednym wielkim strachem. Strachem przed schwytaniem, strachem przed śmiercią. Całe swoje życie uciekałam. Przeprowadzaliśmy się z jednego miasta do drugiego, z jednego państwa do drugiego, na inny kontynent, żeby znaznać kilka dni wolności i poczuć się bezpiecznie. Nawet teraz, będąc dorosła nie mogłam decydować o swoim życiu. Wszyscy z mojego otoczenia wiedzieli kim jestem, kogo córką jestem i nie mogłabym pozbyć się tej naklejki. Nawet gdybym pragnęła tego najbardziej na świecie. To się nie zmieni. Od samego początku towarzyszyłam mojemu ojcu na przeróżnych spotkaniach, poznałam wtedy wielu niebezpiecznych ludzi, którzy albo gniją w więzienu, albo już dawno znajdują się cztery metry pod ziemią. Pamiętam... był tam jeden mężczyzna. Zawsze uśmiechnięty, czarnowłosy z niebieskimi oczami. Bardzo często widywał się z moim ojcem. Był dla mnie jak starszy brat lub drugi ojciec. Gdy tego pierwszego nie było zawsze odwiedzałam go i spędzałam bardzo dobrze czas. Nigdy się wtedy nie nudziłam i mogłam zapomnieć chociaż na chwilę o tym gdzie się znajduję i co robię. Był grudzień. Właśnie miałam wychodzić kiedy zatrzymał mnie i wręczył mi małe pudełeczko. Powiedział, że jeśli się rozstaniemy mam je otworzyć. Kilka dni później otrzymałam wiadomość o jego śmierci.
W dniu pogrzebu siedziałam na ławce obok jego grobu prawie cały dzień. Nie mogłam się pogodzić z tym, że go straciłam. Był jedyną osobą, która traktowała mnie jak dziecko, którym przecież byłam. Tego dnia też otworzyłam pudełko. Znalazłam krótki pożegnalny list i wisiorek z dmuchawcem. Mała szklana kóla, a w niej zamknięty dmuchawiec.





Otworzyłam oczy i spojrzałam na wnętrze samochodu, które teraz było lekko zamglone, przez moje łzy. Pociągnęłam lekko nosem i przetarłam oczy. 

- Wysiadaj - usłyszałam niski głos, a drzwi obok mnie się otworzyły. Mężczyzna złapał mnie za ramie i wyciągnął z samochodu. Spojrzałam na ogromny, biały budynek. Nie wierzę, że nie zwróciłam uwagi na drogę. Jestem taka nieprofesonjalna. Jak zwykle.
Meżczyzna zacisnął rękę na moim ramieniu i ruszył w stronę budynku. Nagle ktoś przyłożył mi do twarzy jakiś materiał. Jest nasączony chloroformem. Nie mogę zasnąć.. kurde. Moje oczy zaczęły się robić ciężkie, a dosłownie kilka sekund później zasnęłam. 
Poczułam zimny wiatr na mojej niezakrytej skórze. Otworzyłam oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej. 
- Gdzie ja jestem? - szepnęłam rozglądając się. Stara, zapyziała piwnica. Bez okien, kilka półek i regałów. Mnóstwo pudeł i pajęczyn. Pięknie. Zawsze marzyłam żeby zamieszkać w takim pokoju. Wstałam i lekko się przeciągnęłam. Spojrzałam na swoje podrapane i poobijane nogi. Podobnie wyglądały moje ręce, na których były odciśnięte ślady łap. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Uniosłam brwi i spojrzałam na nie. Oczywiście jak podczas każdego porwania, w piwnicy było ciemno, dlatego nie widziałam osoby stojącej w progu. Jednak nie była ona zbyt wysoka. Kobieta... na 100% nie będzie tak źle. Ona na pewno nie jest osobą, której szukam. Chrząknęłam.
- Idziesz ze mną - powiedziała dziewczyna i ruszyła w moją stronę. Jedynym źródłem światła był księżyc wpadający przez okno. Kiedy szła w moją stronę jej twarz została oświtlona. Była brunetką, bardzo ładną, nie wyglądała na kogoś złego i mogącego zabić drugą osobę. Miała smutne oczy i lekko rozmazany makijaż, była nieco niższa ode mnie. Spojrzała na mnie, a na jej twarzy malował się smutek i niepewność. Może ona nie chce tu być. Pewnie też została porwana.




- Nigdzie nie ide - warknęłam i spojrzałam jej w oczy. Dziewczyna zatrzymała się i zrobiła krok do tyłu. Przestraszyła się. Kurde, od samego początku się bała, a teraz boi się jeszcze bardziej. Z jednej strony to dobrze, ale nie chcę żeby mi zeszła na atak serca. Otworzyła usta, ale od razu je zamknęła. Widać było, że zaczęła się denerwować. Zrobiła krok do przodu, przeczesała włosy ręką i westchnęła. Znowu jej twarz była oświetlona. Spojrzała na mnie i wyciągnęła lekko rękę.

- Proszę, chodź ze mną - jej oczy lekko się zaszkliły, a głos zaczął załamywać - musisz iść. P-proszę.
- Hej, nie bój się. Już nikt ci nic nie zrobi, rozumiesz? - szepnęłam i podeszłam bliżej. Brunetka przytaknęła. Spojrzałam na nią i westchnęłam. 
- Chodźmy - powiedziałam i ruszyłam w stronę drzwi - a właśnie, jak masz na imię?
- Kaya - szepnęła wspinając się po schodach. Chwilę później znalazłyśmy się w długim korytarzu. Ściany były czarne i lekko oświetlone, wisiały na nich ciekawe obrazy. Można powiedzieć, że było w miarę przytulnie. Zdecydowanie to był czyjś dom,  no bo gdzie mogłabym być? Włożyłam ręce do mojego płaszcza, który o dziwo miałam na sobie i szłam posłusznie za brunetką. Jak zwykle zaczęłam bawić się jego rogiem. Nagle poczułam coś ostrego, wszytego między materiał. Rozerwałam kieszeń i zaczęłam przeszukiwać płaszcz. Poczułam coś bardzo ostrego. Nóż. Nawet dwa. Świetnie. Jednak mam trochę szczęścia. Z zamyślenia wyrwało mnie chrząknięcie brunetki. 
- Hmm? - spojrzałam na dziewczynę lekko zdziwniona
- Gotowa? - zapytała i skinęła głową w stronę drzwi.
- No raczej tak - westchnęłam i podrapałam się po głowie. 
- To zostańmy tu jeszczę chwilkę. Pzygotuj się psychicznie na to co cię tam...
- Przestań zanudzać. Wchodzimy - warknęłam na co dziewczyna się lekko speszyła i spuściła wzrok. 
- Jasne - szepnęła i pchnęła drzwi. Weszłyśmy do dużego pomieszczenia. Było bardzo jasne i wysokie. Na końcu, pod oknami stało biurko z jakimiś papierami, lapotopem i innymi gratami. I to wszystko. Ściany były zasłonięte przez sięgające prawie do sufitu regały z książkami. Wszysktie były całkowicie zapełnione kolorowymi dziełami. Nieźle... Pod oknem stał odwrócony do mnie plecami mężczyzna. W granatowym ganiturze, z brązowymi. zaczesanymi do tyłu włosami, nawet wysoki, szczupły. Poczułam lekkie uderzenie w ramię. Spojrzałam na brunetkę, która skinęła na mnie głową i lekko się cofnęła. Ostatni raz się rozejrzałam. Przy drzwiach stało dwóch facetów. 
- Proszę pana, przyprowadziłam... 
- Wiem, idź już - przerwał jej chłodnym tonem - proszę podejdź bliżej. Zrobiłam kilka kroków w przód i przeczesałam lekko włosy. 
- Pewnie zastanawiasz się dlaczego tu jesteś, i dlaczego akurat ty - zaczął mężczyzna
- Chciałabym się dowiedzieć - syknęłam
- Nie przerywaj mi, bo mnie zdenerwujesz. Także, wracając do twojego ,,porwania" - zaznaczył w powietrzu cudzysłów - zacznijmy od tego, że zaintrygowałaś mnie swoim spokojem. Większość dziewcząt zaczęłaby płakać i błagać o wypuszczenie, ale ty tego nie robisz. Dlaczego?
- Jestem gotowa na wszystko. Nie płaczę z byle powodu, dopóki nie będziecie mnie torturować lub przyłożycie broni do skroni o nic nie będę błagać ani płakać - odpowiedziałam pewnie i uniosłam jedną brew słysząc otwierane drzwi. Spojrzałam w prawo. Nie zauważyłam tych drzwi. Tajemne przejścia? To nie jest zwykły dom, prawda? A to nie jest jakiś miły pan, który zaraz mnie poczęstuje ciasteczkami i herbatką? Szkoda.. mogło być tak pięknie. Do pomieszczenia weszło kilku mężczyzn, ale za bardzo się im nie przyglądałam. Spuściłam wzrok i sporzałam na coś ciekawszego. A mianowicie, moje buty. Nagle usłyszałam głos. JEGO głos. Głos tego dupka, który zostawił mnie samą w jego domu. Zaczęło się we mnie gotować. Spojrzałam przed siebie, a następnie odszukałam wzrokiem bruneta. Stał tam i patrzył się na mnie z triumfalnym uśmieszkiem. Nie ma tak łatwo, Harry. Jescze nie wygrałeś. To ja zawsze wygrywam. 
- Ojj, biedna Lux. Co się stało? Ktoś cię porwał?